Quantcast
Channel: Czasami kosmetycznie
Viewing all articles
Browse latest Browse all 404

Puszka pełna słońca. Tso Moriri Naturalna pomadka do ust Brzoskwinia

$
0
0
Mam małego świra na punkcie pielęgnacji ust. Słoiczki, tubki, sztyfty - do koloru, do wyboru, na każdą okazję, nastrój i katastrofę mam mazidło do ust. Co więcej kupuję je jak kremy do rąk - czyli dużo, często i bardzo chętnie. Jak nie wiem czego chcę, a wiem, że chcę przepuścić pieniądze, to zwykle w koszyku ląduje krem do rąk albo balsam do ust.

Pomadkę Tso Moriri dostałam na sierpniowym spotkaniu blogerek i prawie do początku tego roku czekała na swoje pięć minut. Byłam twarda, chciałam najpierw wykończyć wazelinę Flos-Lek, ale w końcu to małe niepozorne pudełko opuściło szafę, by zamieszkać na biurku.

Nie przepadam za produktami do ust zapakowanymi w słoiczki. Są okropnie niepraktyczne, bo właściwie wyłącznie do użytku stacjonarnego. Nie zawsze bowiem, gdy czuję potrzebę aplikacji balsamu, mam możliwość umycia uprzednio dłoni. A pakowanie sobie do buzi wszystkich zarazków przewożonych na rurkach w komunikacji miejskiej nie bardzo mi się uśmiecha. Można spróbować nakładać balsam poprzez wsadzenie dzióbka do słoiczka, ale wśród w tłumie wyglądałoby to co najmniej śmiesznie. Pozostaje więc wyłącznie użytek domowy.

Opakowaniu samemu w sobie nie mogę zarzucić wiele. Metalowa puszka jest solidna, wieczko z łatwością można odkręcić i zakręcić. Nic nie odstaje, nic nie odpada.

Po zdjęciu nakrętki oczom ukazuje się zawartość w kolorze miąższu dojrzałej brzoskwini. W przeciwieństwie do dojrzałego owocu, balsam jest bardzo twardy (olej kokosowy i masło shea stanowiące bazę pomadki, w temperaturze pokojowej mają formę stałą). Roztapia się pod wpływem pracy palcami.

Kosmetyk bardzo ładnie pachnie - choć nie jestem fanką brzoskwini (za to moja mama pochłania je na tony), to jednak muszę przyznać, że zapach jest całkiem niezły. Producentowi udało się oddać prawdziwy aromat owocu, zupełnie jakby w słoiczku znajdowała się najprawdziwsza brzoskwinia.

Produkt trochę barwi na żółto, co bardziej widać na skórze chociażby dłoni, niż na samych wargach.

Początkowo nie byłam zadowolona z działania tego produktu. Wydawało mi się, że kosmetyk, który ma w składzie tyle zbawiennych substancji będzie działał tak, że mi skarpetki z wrażenia pospadają. Trochę rozczarowałam się tym, że pomadka jest niesamowicie lekka - dość szybko się wchłania (powiedziałabym, że błyskawicznie w porównaniu do np. sztyftu z Alterry), dlatego nie jest to najlepsza opcja na zimę. Usta nawilża dość nieźle, ale nie tak dogłębnie jak aloesowy sztyft Barbry; po około 2 godzinach konieczna jest kolejna aplikacja. Pomadka ma świetne działanie łagodzące, o czym mogłam się przekonać podczas marcowego przeziębienia - mój nos zaczynał świecić na czerwono, więc złapałam pierwszą lepszą rzecz i wysmarowałam nią podrażnioną skórę. Tso Moriri niemal natychmiast zniwelowała pieczenie i nieprzyjemną szorstkość. Efektem ubocznym były zapchane pory na nosie.

Nie jest to mistrz świata w kategorii pielęgnacji ust, ale mimo wszystko całkiem przyjemny produkt. Raczej do niego nie wrócę, ponieważ nie zachwycił mnie na tyle, żeby przy nim pozostać dłuższy czas.

Skład: Cocos Nucifera Oil, Butyrospermum Parkii Fruit, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Euphorbia Cerifera Wax, Beeswax, Octyldodecanol, Titanum Dioxide, Silica, Tocpheryl Acetate, Aroma, Diethylhexyl Syringylidene Malonate, Caprylic/Capric Triglyceride

Cena: 13- 15 zł/14 ml
Ocena: 3,5-4/5

Viewing all articles
Browse latest Browse all 404