Nie cierpię zapachu kwiatów w kosmetykach. Zdecydowanie wolę spożywcze zapachy - jakieś owoce, karmel, kokos, kawa, przyprawy zdecydowanie bardziej trafiają w mój gust. Jednak jest jeden aromat, który skutecznie burzy mój zapachowy podział na nielubiane zapachy kwiatowe i kochane nuty spożywcze. Róża, bo o niej mowa, ze względu na obecność w obu kategoriach mąci harmonię. Mimo tego, że jej zapach pojawia się w produktach spożywczych (pączki), to jednak nie należy do moich ulubieńców. Dziwnym trafem, ostatnimi czasy trochę tej róży pałęta się w mojej kosmetyczce.
Może to dziwne, że produkt, który nie podbił mojego nosa, trafił do ulubieńców roku. Już wyjaśniam: ulubieńcem jest peeling (czy jak to napisał producent: piling) do ust, nie zaś ten konkretny peeling, choć po części on też :D. Tak już teraz namieszałam, że sama zacznę gubić się w zeznaniach. Dlatego może zamiast biadolić, zabiorę się za właściwą recenzję.
Produkt znajduje się w prostym słoiczku z grubego przezroczystego plastiku. Opakowanie nie jest ozdobione w wymyślne szlaczki, nie świeci blaskiem brylantów, ale jednak prezentuje się dość elegancko. Co ważne, gwint jest dość szeroki - co jak co, ale mam niemiłe wspomnienia po balsamach do ust w takiej formie, do których ledwo mieścił się mały palec i dlatego uważam, że warto na to zwrócić uwagę. Tutaj mamy dużą powierzchnię manewru. Słoiczek dodatkowo zapakowany jest w kartonik, w przypadku wersji różanej - różowy (*_*)
Kosmetyk ma postać różowego cukru, który nie jest sypki, jak ten, który gości w cukierniczce, raczej trochę bardziej zwarty. Wydobycie peelingu nie jest kłopotliwe, ponieważ cukrowe drobinki same przyczepiają się do palca. Co więcej, wcale nie trzeba ich jakoś dużo - ten fakt czyni produkt niezwykle wydajnym. Niezłą opcją jest zakup w dwie osoby.
Jeżeli chodzi o działanie peelingu (uparcie będę trzymać się tej formy), to jest ono naprawdę świetne. Miłe drobinki przy działaniu nimi na usta okazują się ostrymi zawodnikami. Bardzo dokładnie ścierają martwy naskórek, wszelkie odstające skórki nie są im straszne. Nie tworzą zadziorów, nie podrażniają warg. Po użyciu tego peelingu usta są miękkie i gładkie. Nie trzeba po jego użyciu sięgać po balsam do ust.
Na sam koniec zostawiłam opis wrażeń zapachowo - smakowych. Peeling pachnie całkiem przyjemnie - nigdy nie sądziłam, że napiszę to o różanym kosmetyku. Nuty tego kwiatu są jednak bardzo delikatne, nie świdrują w nosie, jak np. w przypadku kremu myjącego Alterry.
Część z was zastawia się pewnie, dlaczego chcę wspomnieć o smaku tego kosmetyku. Pozostałości tego peelingu, te drobinki, które się nie rozpuściły, można... zjeść. Producent zaznaczył wręcz na opakowaniu, że ta porcja słodkości nie zrobi tak dużej krzywdy naszym zębom, ponieważ zawiera cukier z brzozy, który podobno ma działanie przeciwpróchnicze . Dlatego bez obaw o zęby można pochłonąć tego cukierka :D. Nie ręczę za linię.
Ten produkt przekonał mnie do regularnego peelingowania ust. Natomiast nie do końca trafia do mnie jego cena - 50 zł to bardzo dużo. Zwłaszcza, że peeling można wykonać szczoteczką do zębów (za którą zapłacimy kilka złotych). Taki kosmetyk można też sporządzić samemu (np. według przepisu Aliny) - znając jednak życie, sporej osób nie będzie się chciało bawić (czyli np. mnie). Przez internet możemy zamówić odrobinę tańszy scrub z Lusha czy Bomb Cosmetics. Dlatego chcę zachęcić do używania peelingu do ust, niekoniecznie do kupowania tego peelingu. Choć jest bardzo dobrym produktem, to moim zdaniem niewartym swojej ceny.
Skład: Xylitol, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Mangifera Indica Seed Oil, Lithospermum Officinale Root Extract, Octylodecyl Myristate, Tocopherol, Beta-Sitosterol Squalene, Rosa Damascena Flower Oil, Linalool, Geraniol, Citronellol, Citral, Eugenol, Farnesol
Jeżeli chodzi o działanie peelingu (uparcie będę trzymać się tej formy), to jest ono naprawdę świetne. Miłe drobinki przy działaniu nimi na usta okazują się ostrymi zawodnikami. Bardzo dokładnie ścierają martwy naskórek, wszelkie odstające skórki nie są im straszne. Nie tworzą zadziorów, nie podrażniają warg. Po użyciu tego peelingu usta są miękkie i gładkie. Nie trzeba po jego użyciu sięgać po balsam do ust.
Na sam koniec zostawiłam opis wrażeń zapachowo - smakowych. Peeling pachnie całkiem przyjemnie - nigdy nie sądziłam, że napiszę to o różanym kosmetyku. Nuty tego kwiatu są jednak bardzo delikatne, nie świdrują w nosie, jak np. w przypadku kremu myjącego Alterry.
Część z was zastawia się pewnie, dlaczego chcę wspomnieć o smaku tego kosmetyku. Pozostałości tego peelingu, te drobinki, które się nie rozpuściły, można... zjeść. Producent zaznaczył wręcz na opakowaniu, że ta porcja słodkości nie zrobi tak dużej krzywdy naszym zębom, ponieważ zawiera cukier z brzozy, który podobno ma działanie przeciwpróchnicze . Dlatego bez obaw o zęby można pochłonąć tego cukierka :D. Nie ręczę za linię.
Ten produkt przekonał mnie do regularnego peelingowania ust. Natomiast nie do końca trafia do mnie jego cena - 50 zł to bardzo dużo. Zwłaszcza, że peeling można wykonać szczoteczką do zębów (za którą zapłacimy kilka złotych). Taki kosmetyk można też sporządzić samemu (np. według przepisu Aliny) - znając jednak życie, sporej osób nie będzie się chciało bawić (czyli np. mnie). Przez internet możemy zamówić odrobinę tańszy scrub z Lusha czy Bomb Cosmetics. Dlatego chcę zachęcić do używania peelingu do ust, niekoniecznie do kupowania tego peelingu. Choć jest bardzo dobrym produktem, to moim zdaniem niewartym swojej ceny.
Skład: Xylitol, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Mangifera Indica Seed Oil, Lithospermum Officinale Root Extract, Octylodecyl Myristate, Tocopherol, Beta-Sitosterol Squalene, Rosa Damascena Flower Oil, Linalool, Geraniol, Citronellol, Citral, Eugenol, Farnesol
Cena: ok. 50 zł/25ml
Dostępność: Sklep producenta, Sephory
Ocena: 4,5/5