
Pamiętacie tę reklamę z dziadkiem i Werther's Original? Zawsze współczułam temu chłopcu, że dziadek nie poczęstował go michałkiem tylko taką twardą landrynką w obrzydliwym kolorze. Ale co się dziwię, mój wciskał mi miętowe cukierki, które babcia kupowała mu, żeby zabić woń papierosów. Właściwie to była taka mała transakcja, z której obie strony były zadowolone - ja zjadałam cukierki, dziadek zabierał z mojego talerza nadprogramowego kotleta, gdy babcia wieszała pranie :). Mniejsza o to. Przypomniałam sobie o tej reklamie, gdy zamawiałam pudełko subskrypcyjne. Pierwszy raz w życiu.
Nigdy wcześniej nie miałam specjalnej ochoty na zamawianie kota w worku (tak, wiem, że niektóre marki ujawniają zawartość pudełek wcześniej) - z pewnością chciałybyście zobaczyć moją minę, gdybym za 70 zł otrzymała krem do stóp, czerwony lakier i saszetkę luksusowego kremu, którym mogłabym sobie wysmarować pół palca (przy dobrych wiatrach). Zawsze jednak lubiłam oglądać te wszystkie filmy z otwierania tych paczek-niespodzianek. Często utwierdzałam się w przekonaniu, że dobrze robię nie zamawiając żadnej subskrypcji. Jednak rynek pudełek cały czas się rozwija i już nie jesteśmy skazane na oferty, w których królują wyłącznie drogeryjne kosmetyki, po które nikt z własnej woli nie chce sięgnąć, a firma chce je jakoś opchnąć. Jasne, w ten sposób też można trafić na perełkę.
Filozofia Naturalnie z pudełka przemówiła do mnie właściwie w momencie startu tego pomysłu - nie zgrała mi tylko cena. 89 zł z przesyłką to naprawdę dużo - może to trochę pokrętne, ale 79 zł jakoś bym przełknęła, ale przy 89 zł widzę zielony banknot wyfruwający ochoczo z portfela. Raz się żyje, uznałam, że należy mi się jakaś nagroda i zamówiłam NzP. Lipcowa edycja została skomponowana z myślą o wakacjach - podoba mi się taki temat przewodni.

Saszetka żelu pod prysznic oraz balsam do ciała marki Speick - ręce mi opadły, gdy przeczytałam, że kogoś zniechęciły próbki z niemieckimi napisami. Serio? Przecież to tylko próbki, one niczego nikomu nie zrobiły. Dali - źle. Nie daliby - jeszcze gorzej. Nie dogodzisz. Zużyję, o ile wcześniej gdzieś ich nie posieję - próbki w saszetkach mają dziwną tendencję do znikania w niewyjaśnionych okolicznościach.

Sól do kąpieli z lawendą i zieloną herbatą z Fresh&Natural - marka, która pojawiła się i podbiła serca blogerek swoimi peelingami, zniknęła nagle, by teraz powrócić. Zużyłam już zawartość tego opakowania - nie poczułam się specjalnie zrelaksowana, gdy po kąpieli musiałam bardzo dokładnie zaganiać wszystkie herbaciane farfocle do odpływu.

Your Natural Side Witamina E serum - pierwszy konkret. Zrzedła mi mina, gdy zobaczyłam, że to serum z witaminą E, jeszcze bardziej posmutniałam, gdy zerknęłam na skład. Za witaminę E rozpuszczoną w oleju słonecznikowym firma życzy sobie 30 zł. Za 10 ml! Na uwagę zasługuje fakt, że produkt jest tak gęsty, że pipeta w ogóle nie może go nabrać, o rozprowadzeniu na skórze można zapomnieć. W dodatku zapach jest torturą dla nosa. Prawdę powiedziawszy, bardziej ucieszyły mnie ulotki tej marki, w których zostały opisane właściwości olei. A serum? Myślę, że wysłanie go tam, skąd przybyło (z Argentyny, hu, hu!) byłoby dość kosztowne, więc zmieszam z czymś równie lubianym i wysmaruję skórę na szyi.
Cena: 29,99 zł/10 ml

Pixie Cosmetics Mega Matte Kapok Tree Powder - Alieneczka wspominała, że ten puder wart jest uwagi. Po zapoznaniu się z opisem właściwości, zastanawiałam się, co siedzi w środku. Drogie panie, ten kapok zrobiony jest z celulozy. Ciekawa jestem, ostatkiem sił próbuję się przekonać, że powinnam zużyć niedawno otwarty puder Lirene.
Cena: 39,90 zł/3,5 g

Mydło Speick o "unikalnym zapachu" - mały, ale wariat. To maleństwo sprawiło, że całe pudełko pachniało jak sklep z indyjskimi kosmetykami. Rozmiar hotelowy, w sam raz do wrzucenia do podróżnej kosmetyczki.
Cena: 1,19 zł/13,5 g

Pixie Cosmetics Pędzel do makijażu 2in1 Concealer Brush - na początku mały zgrzyt: o ile mi wiadomo, pędzle Pixie sprzedawane są w pudełkach - nie żebym się kłóciła o kawałek tektury, ale miałam wrażenie, że dostałam coś "otwartego". Z drugiej strony zapewne gabaryt Naturalnie z pudełka nie pozwoliłby na upchnięcie nieporęcznego kartonika.
Pędzel jest dość ciekawy, chociaż nie do końca jestem przekonana o tym, czy rozwiązanie ze zdejmowaną nasadką się sprawdzi - otwór mógłby być odrobinę szerszy. Zminiaturyzowana wersja flat topa i kuleczka mogą sprawdzić się nie tylko do korektora - korci mnie, żeby tym płaskim zaaplikować cień na całą powiekę.
Cena: 122 zł

Fresh&Natural Tropikalny solny peeling do ciała - cieszy mnie obecność peelingu tej marki w pudełku. Chociaż wolałabym cukrowy malinowy, to jednak nie wpisywałby się (dyskusyjne) w wakacyjne klimaty tak jak tropikalny. Od paru miesięcy używam rękawicy Kessa i czarnego mydła, ale może wyślę te produkty na mały urlop :).
Cena: 29,90 zł/200 ml
W cenie 89 zł otrzymałam produkty o wartości około 223 zł. Imponujące. Teoretycznie, bo towar jest wart tyle, ile klient chciałby za niego zapłacić. O ile nie kwestionuję ceny mydełka, peelingu, czy pudru, tak z pewnością nie kupiłabym tego serum za żądaną kwotę, a i za pędzel nie zapłaciłabym więcej niż kilkadziesiąt złotych.
Jak to mówią: pierwsze koty za płoty. Nie jestem przesadnie zachwycona pudełkiem, ale zadowala mnie jego zawartość. Do tego stopnia, że poważnie myślę nad kolejnym - może znów postawię na Naturalnie z pudełka, a może wybiorę coś innego. Jakie są wasze przygody związane z pudełkami? Które polecacie, a które odradzacie?