Są pewne mody w blogosferze, które można wręcz określić mianem religii. Naczelną "sektą" są włosomaniaczki. Jednak "maniaczek" jest więcej - Sleekomaniaczki, ekomaniaczki, lakieroholiczki, minerałoholiczki, maniaczki kosmetyków rosyjskich, koreańskich, niemieckich... O zgrozo, nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby jedna dziewczyna była fanką całego tego kramu. Od jakiegoś czasu coraz głośniej o uwagę dopominają się kosmetyki z filtrami. Boom na szeroką skalę związany jest zapewne z kosmetykami koreańskimi i tamtejszymi standardami pielęgnacyjnymi, które za sprawą darmowych przesyłek i korzystnych cen produktów przyfrunęły do Polski. Coraz więcej osób decyduje się na flirt z filtrem nie tylko latem i nie tylko do ciała.
Krem Sundance znalazł się w mojej kosmetyczce trochę przypadkowo. Wędrowałam sobie jakiś czas temu po Mekce kosmetykoholiczek, czyli drogerii DM i rozglądałam się po półkach. Niby listę zakupów miałam w głowie, ale na miejscu została ona gruntownie zrewidowana i tym sposobem przybytek rozpusty opuściłam z tym kremem. W głowie kiełkował niecny plan porównania go z dużo droższym Vichy Capital Soleil...
Tradycyjnie już, dobiorę się do kosmetyku, zaczynając od opakowania. To wykonane jest z cienkiego, ale twardego plastiku. Nie jest to może szczyt marzeń, ale plastyczna tuba nie sprawdziłaby się w przypadku tej formuły.
Sundance ma konsystencję mleczka, nie kremu (w przeciwieństwie do Vichy). Jest bardzo lejący, cieknie przez palce. Łatwo się rozprowadza, nie zastyga tak szybko jak Capital Soleil. W żadnej mierze nie jest tłusty, nie zostawia uciążliwej warstwy. Pomimo swojej wodnistości należy do produktów "suchych", być może z uwagi na "denata" wysoko w składzie - nie wykazuje żadnego działania pielęgnacyjnego, a skórę inną niż tłusta może wysuszyć na całkowity wiór. Nie klei się, nie roluje. Skóra się nim nie poci (jak np. Sunbrellą z Dermedic). Po nałożeniu delikatnie bieli, ale bałwanek szybko się wchłania i cera nabiera ludzkiego odcienia. Nie zauważyłam, żeby pogorszył stan mojej skóry.
W kwestii matowienia mam mieszane uczucia. Muszę przyznać, że ten filtr nie daje gratisowej warstwy smalcu, ale nie nie zostawia też twarzy bez połysku. Cera wyraźnie odbija światło.
Producent twierdzi, że jest to kosmetyk fotostabilny. Choć chemik ze mnie marny, to zdecydowałam się trochę poszperać. Jeżeli coś pokręciłam, to proszę bardziej kompetentne osoby o nakierowanie na właściwe tory. Sundance posiada Parasol 1789, który jest filtrem chemicznym i chroni przed UVA. Są spory odnośnie jego stabilności, niektórzy wskazują, że "ujarzmiają" go niektóre filtry UVB, np. zastosowany w Sundance oktokrylen. Oprócz tych dwóch gagatków, w składzie znajdziemy także filtr mineralny - dwutlenek tytanu. Spotkałam się z twierdzeniami, że miks filtrów chemicznych i mineralnych daje porządną ochronę przecwisłoneczną. Ja narzekać nie mogę - Sundance się u mnie sprawdził w tym obszarze. Twarz i szyja są dużo jaśniejsze od dekoltu - często zapominałam nałożyć produkt także tam. Nie pojawiły się żadne oparzenia, nowe przebarwienia, skóra wygląda całkiem dobrze.
Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do tego produktu. Dobrze chroni i jest niedrogi. Niestety trochę zbyt mocno suszy, stanowczo zbyt intensywnie pachnie (wódczana nuta jest w nim silna) i nie jest u nas dostępny. Warto się za nim rozejrzeć podczas eskapad za granicę.
Skład: Aqua, Octocrylene, Alcohol Denat, Glycerin, C-12-15 Alkyl Benzoate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Ethylhexyl Salicylate, Titanium Dioxide (Nano), Distarch Phosphate, Dicaprylyl Carbonate, Dimethicone, VP/Hexadecene Copolymer, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Silica, Parfum, Ethylhexylglycerin, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Disodim EDTA, Sodium Hydroxide, Carbomer, Xanthan Gum, Limonene, Alphaisomethylionone, Benzyl Alcohol, Tocpherol.
Cena: ok. 3 euro/50 ml
Dostępność: drogerie DM (m.in. Austria, Niemcy)
Ocena: 4/5