My Polacy tak mamy, lubimy dużo i tanio. Im więcej i im taniej, tym lepiej... A przynajmniej tak nam się wydaje. Kupujemy na tony, przychodzimy szczęśliwi do domu (przecież ubiliśmy właśnie świetny interes) i... rzadko kiedy jesteśmy zadowoleni z zakupów. Często zostajemy z niesmacznymi makaronami w szafkach, bluzkami, które po pierwszym praniu wyglądają gorzej niż zużyte ścierki do podłogi oraz z ogromnymi butlami kiepskich szamponów do włosów czy żeli pod prysznic. Tanio i dużo nie zawsze znaczy dobrze. Szkoda, więcej za mniej zawsze podnosi na duchu. Nie dziwcie się więc, że gdy zobaczyłam, że za 30 zł mogę mieć 40 ml kremu pod oczy (dla porównania: 10 ml specyfiku tego samego rodzaju z Tołpy kosztuje też 30 zł), nie zastanawiałam się długo.
Zanim zacznę właściwą recenzję, pozwolę sobie na małe ostrzeżenie. Pytajcie o daty ważności, gdy zamawiacie kosmetyk przez internet. Moje zakupy w jednym ze sklepów okazały się dużym rozczarowaniem, gdy kosmetyki przyszły - jeden krem miał termin do lutego 2014, a ważność tego kremu pod oczy datowana była czerwiec 2014 (oba kosmetyki zamawiałam pod koniec listopada). Fatalna niespodzianka, myślę, że ktoś, komu zużycie 15 ml kremu pod oczy zajmuje pół roku, mógłby być naprawdę wściekły.
Skoro już się wyżaliłam, to czas na standardowe marudzenie. Krem znajduje się w dość sporej (logiczne, przecież jest go dużo), wysokiej tubie. Szkoda, że korek, na którym stawia się produkt, nie jest szerszy, opakowanie jest mało stabilne - kosmetyk wielokrotnie fiknął mi z półki prosto do umywalki. Tuba jest miękka, ale wytrzymała, nie ma problemu z wydobyciem.
Choć opakowanie podpowiada, że produkt ma mieć żelową formułę, to jednak w tym przypadku mija się to z prawdą. Krem jest po prostu kremowy, dość lekki, z pewnością nie ma w sobie niczego z żelu. Nie jest tłusty, łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. Nie podrażnił ani nie uczulił mojej skóry.
Błahostki, błahostkami, grunt, żeby kosmetyk działał. A z tym oszałamiającym wpływem na skórę jakoś w tym przypadku krucho. Spodziewałam się cudów po przeczytaniu składu i przeanalizowaniu obietnic producenta (w tłumaczeniu dystrybutora, tych krzesełek to nie umiem rozkodować). Kilka recenzji, na które trafiłam, utwierdziło mnie w przekonaniu, że to produkt dla mnie. Miało być pięknie, dzięki kremowi-udającemu-żel; obiecywano zmniejszenie cieni i worków pod oczami, poprawę kolorytu, wygładzenie zmarszczek... Jak było naprawdę? Zamiast cudotwórcy w tubce otrzymałam całkiem przeciętny krem o lekkim działaniu nawilżającym. Cieni nie ruszył, zmarszczek nie wyprasował (raczej mało możliwe do wykonania, ale skoro obiecywali, to egzekwuję), jakiejś poprawy koloru skóry nie zauważyłam. Problemy, które miał rozwiązać ten produkt, pozostały. Nawilżenie też nie jest jakieś specjalne, krem nie sprawdzi się przy wymagającej skórze. Nie jest tak fatalny jak odżywcza Tołpa, ale plasuje się niewiele wyżej.
Gra w rosyjską ruletkę jest dość ryzykowna i tym razem średnio mi się poszczęściło. Powrotu nie planuję.
Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Organic Coffea Robusta Seed Oil, Coffeine, Dicaprylyl Ether, Ptychopetalum Olaciodes Bark/Stern Extract, Pfaffia Paniculata Root Extract, Lilium Candidum Flower Extract, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Butylene Glycol, Kojic Acid, Sodium Hyaluronate, Arginine PCA, Phaeodactylum Tricornutum Extract, Hydrolyzed Rice Bran Protein, Glycine Soja Protein, Oxido Reductases, Ubiquinine Bisabolol, Sodium Polyacrylate, Organic Querus Alba Bark Extract, Sodium Stearoyl Glutamate, Organic Arctostaphylos Uva Ursi Leaf Extract, Ascorbic Acid, Organic Angelica Archangelica Root Extractm Benozic Acid, Benzyl Alcohol, Sorbic Acid, Parfum.
Cena: ok. 30 zł/40 ml
Dostępność: Kalina, Bioarp, Aroma Perfumy
Ocena: 3/5