Lubimy ładne zapachy. Chętniej zjemy coś, czego aromat wierci nam dziury w brzuchach, milej jest przytulić się do ładnie pachnącego koca, prędzej wybierzemy mydło o zapachu pomarańczy niż zwykłe, szare. Producenci kosmetyków świetnie o tym wiedzą, dlatego i w tym zakresie starają się zadowolić konsumenta (noo, może nie wszyscy, szminka Bourjois Rouge Velvet śmierdzi tak, że skarpetki mi z nóg spadły). Nie dziwią więc waniliowe błyszczyki, pistacjowe kremy, gruszkowe żele pod prysznic czy jagodowe szampony. Ostatnio, firmy wkroczyły na teren, który wydawał się zastrzeżony dla śmierdziuchów. Lakiery do paznokci miały to do siebie, że kwiatkami raczej nie pachniały. Ale w sumie, dlaczego by nie miały tego robić?
Dwa lata temu w Rossmannie królowała edycja limitowana marki Wibo, w której większość kosmetyków pachniała różami. Nikt się na nie specjalnie nie rzucał, do czasu aż nie przecenili tych produktów. I ja się wtedy zdecydowałam sprawdzić pachnące lakiery. Po tej przygodzie nie byłam specjalnie usatysfakcjonowana i nie planowałam kolejnych podejść do emalii z "prądem".
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z recenzjami lakierów Revlon z serii Parfumerie, byłam oczarowana ich butelkami. Pod względem opakowania, te lakiery prezentują się naprawdę uroczo, zupełnie inaczej niż wszystkie inne. Niestety, uroda nie idzie w parze z funkcjonalnością. Kulka, która wygląda jak zatyczka od perfum, jest odrobinę nieporęczna przy aplikacji lakieru. Zdecydowanie łatwiej operuje się klasycznymi "kijami" - coś za coś, standardowe nakrętki lakierów nie prezentują się tak ciekawie.

Emalie same w sobie są dość rzadkie, ale jednocześnie dobrze przyczepiają się do paznokci. Taka lejąca konsystencja to coś co łączy wszystkie trzy kolory, po pod względem krycia każdy zachowuje się inaczej. Prymusem w tej dziedzinie jest African Tea Rose, który najlepiej rozkłada się na płytce paznokcia i który kryje po dwóch warstwach (choć wystarczyłaby nawet jedna, gdyby się uprzeć). Nieco gorzej wypada Bordeaux, który z kolei kryje nieźle, ale nakłada się nierówno (trzeba go aplikować cienkimi warstwami, uważnie). Nie do końca udany pod tym względem jest Moonlit Woods - może ze względu na wykończenie jest trochę mniej kryjący niż koledzy i tu dla pewności lepiej pokryć paznokcie trzema warstwami.
Drobne różnice w formule nie przekładają się na schnięcie i trwałość lakierów. Wszystkie trzy zachowują się w tych kwestiach tak samo. Dwie warstwy schną około 20 minut, utwardzone są po około trzech kwadransach. Niestety, nie chcą zbyt długo siedzieć na moich paznokciach, 1,5 dnia to maksymalny czas bez startych końcówek i odprysków. Lakiery zostawiają minimalny połysk. Nad wykończeniem i trwałością można pomajstrować przy użyciu lakierów nawierzchniowych.
Kolory w tej serii są dość przyjemne. Z posiadanego przeze mnie trio, do gustu przypadł mi ostry, energetyzujący róż African Tea Rose (róży w tak wściekłym kolorze jeszcze nie widziałam) oraz winny odcień Bordeaux - piękny, klasyczny odcień dla elegantek. Oba lakiery są na paznokciach jednolite, pomimo że African Tea Rose w buteleczce ma widoczny niebieski shimmer. Nie polubiłam się z Moonlit Woods - brudnoniebieski kolor sam w sobie ma potencjał, ale to perłowe wykończenie przyprawia mnie o drgawki (mojej mamie się z kolei niesamowicie podoba - kwestia gustu). W Revlonowej "perfumerii" takich "perełek" znajdziemy więcej - dla mnie o minus, bo wolę kremowe wykończenie, ale marka zdaje się wychodzić na przeciw upodobaniom większej rzeszy klientek, są więc i kremy i perły, a nawet perła z drobinkami. Nie każdemu przecież musi się podobać to samo.
Na deser zostawiłam sobie wisienkę na torcie, czyli zapach. Aromaty są trochę acetonowe, ale ta nuta dość szybko traci na intensywności, pozostawiając pole do popisu innym akordom. African Tea Rose naprawdę pachnie różami, Bordeaux winem (ale nie siarką), a Moonlit Woods... Moonlit Woods jest najciekawszy - drzewami nie pachnie na pewno, księżyca nie wąchałam, więc nie wiem (księżycowych drzew tym bardziej). Ten aromat kojarzy mi się z... dzieciństwem. Ten lakier pachnie jak takie lodowe cukierki, które kiedyś pochłaniałam tonami (Ice'y? Nie pamiętam, jak się nazywały). Zapach jest najbardziej intensywny, gdy emalia schnie, ale delikatny aromat utrzymuje się przez cały czas noszenia.
Lakiery Revlon Parfumerie to całkiem sympatyczna ciekawostka kosmetyczna. Posiadana trójka nie rozbudziła apetytu na inne odcienie (choć początkowo, po zdjęciach u Obs, miałam ochotę na Pink Pineapple). Zamieniłabym z chęcią ich zapachy na lepszą trwałość. Za 51% (Rossmann do końca tygodnia) albo za 60% (Hebe, dzisiaj) ceny regularnej można spróbować.
Dostępność: Hebe, Douglas, Super-Pharm, wybrane Rossmanny (Wrocław - Galeria Dominikańska, Korona)
Ocena: 3/5
P.s. Produkty otrzymałam od firmy Baltic Company - nie miało to wpływu na treść tej recenzji