Spośród całej gamy ksywek, którą określa mnie rodzina, jedna jest wyjątkowo trafna. "Wąchaczka" woła tato, ilekroć ja i mój nos robimy mały rekonesans. Nic na to nie poradzę, lubię zapachy, choć w ich określaniu jestem kiepska. Kocham obwąchiwać nowe książki, kawę, jedzenie, skórzane ubrania... Może to dziwne, ale tak mam i już :D. Cenię więc rzeczy, które wyróżniają się aromatem - raczej w pozytywnym znaczeniu tego sformułowania. Zapach jest jednym z tych aspektów, które potrafią mnie przekonać do nielubianych czynności. Pomimo, że moja skóra w sezonie grzewczym szaleje, często trudno jest mi się przemóc i odpowiednio zadbać o dobre nawilżenie. Dlatego w produktach do pielęgnacji ciała tak istotną rolę odgrywa dla mnie zapach. Choć nawet najpiękniejszy aromat nie odbiera mi zdolności dostrzegania mankamentów na innym polu...
Balsam znajduje się w niewyszukanym opakowaniu, które jest wyprofilowane, co ułatwia trzymanie butelki. Produkt dozuje się za pomocą korka z klapką. Niestety, nie można postawić butelki "na głowie", co wydłuża odrobinę czas potrzebny na wydostanie balsamu, gdy sięga on dna. Nowa wersja opakowania wydaje się być bardziej praktyczna pod tym względem (do obejrzenia TU).
Kosmetyk ma dość typową dla balsamu konsystencję - nie jest zbity, ale nie wykazuje się taką płynną formułą jak mleczko. Łatwo się rozprowadza, nie ma problemów z rozcieraniem. Balsam praktycznie od razu się wchłania, nie pozostawia w żadnej mierze tłustej warstwy.
Tym, co stanowi główny atut tego produktu, jest zapach. O ile w przypadku mgiełki mnie nie zachwycił, tak w balsamie całkowicie mnie urzekł. Nie wiem dlaczego, może spowodowane to jest tym, że od zapachu do ciała wymagam sporo, zdecydowanie mniej zaś od pachnącego balsamu :). To pokręcone, wiem. Możliwe, że na moje pozytywne odczucia miała wpływ trwałość - zapach balsamu utrzymuje się na skórze przez około 4-5 godzin, podczas gdy mgiełka z tej samej linii pozostawała na ciele zaledwie pół godziny. Cieszę się, że balsam pozwala się cieszyć tym dziewczęcym aromatem, który kojarzy mi się z kwitnącym sadem.
Dość długotrwały zapach nie jest w stanie przysłonić mankamentów tego produktu. Balsam zawodzi na całej linii w kwestii, w której powinien się spisywać na medal, czyli pielęgnacji ciała. Gdy się wchłonie, poza zapachem, nie pozostawia niczego. Nawilżenie jest tak słabe, że prawie niewyczuwalne. Moje łydki nadal mają fakturę papieru ściernego, są nieprzyjemnie suche. Niezależnie od ilości balsamu, jaką nakładam, efekt jest identyczny.
Ten kosmetyk to idealna opcja dla osób, które poszukują zapachu, który mogą nanieść na całe ciało. Nie sprawdzi się natomiast u tych z was, które oprócz zapachu chciałby się cieszyć gładką i nawilżoną skórą. Pink Chiffon nie podbił mojego serca, choć nie wykluczam, że skuszę się na jakiś balsam BBW podczas wyprzedaży - ceny regularnej nie jest wart.
Skład: Aqua, Glycerin, Petrolatum, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Parfum, Dimethicone, Ceteareth-20, Butyrospermum Parkii Butter, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Tocpherol Acetate, Neophentyl Glycol Diheptatonate, Carbomer, Isodecane, Tetrasodium EDTA, Disodium EDTA, Butylene Glycol, Isopropyl Alcohol, Sodium Hydroxide, BHT, Diazolindyl Urea, Methylparaben, Benzyl Alcohol, Propylparaben, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool, CI 16035, CI, 17200, CI 42090.
Cena: 49 zł/236 ml
Dostępność: sklepy BBW (Warszawa: Galeria Mokotów, Złote Tarasy)
Ocena: 3/5
Balsam znajduje się w niewyszukanym opakowaniu, które jest wyprofilowane, co ułatwia trzymanie butelki. Produkt dozuje się za pomocą korka z klapką. Niestety, nie można postawić butelki "na głowie", co wydłuża odrobinę czas potrzebny na wydostanie balsamu, gdy sięga on dna. Nowa wersja opakowania wydaje się być bardziej praktyczna pod tym względem (do obejrzenia TU).
Kosmetyk ma dość typową dla balsamu konsystencję - nie jest zbity, ale nie wykazuje się taką płynną formułą jak mleczko. Łatwo się rozprowadza, nie ma problemów z rozcieraniem. Balsam praktycznie od razu się wchłania, nie pozostawia w żadnej mierze tłustej warstwy.
Tym, co stanowi główny atut tego produktu, jest zapach. O ile w przypadku mgiełki mnie nie zachwycił, tak w balsamie całkowicie mnie urzekł. Nie wiem dlaczego, może spowodowane to jest tym, że od zapachu do ciała wymagam sporo, zdecydowanie mniej zaś od pachnącego balsamu :). To pokręcone, wiem. Możliwe, że na moje pozytywne odczucia miała wpływ trwałość - zapach balsamu utrzymuje się na skórze przez około 4-5 godzin, podczas gdy mgiełka z tej samej linii pozostawała na ciele zaledwie pół godziny. Cieszę się, że balsam pozwala się cieszyć tym dziewczęcym aromatem, który kojarzy mi się z kwitnącym sadem.
Dość długotrwały zapach nie jest w stanie przysłonić mankamentów tego produktu. Balsam zawodzi na całej linii w kwestii, w której powinien się spisywać na medal, czyli pielęgnacji ciała. Gdy się wchłonie, poza zapachem, nie pozostawia niczego. Nawilżenie jest tak słabe, że prawie niewyczuwalne. Moje łydki nadal mają fakturę papieru ściernego, są nieprzyjemnie suche. Niezależnie od ilości balsamu, jaką nakładam, efekt jest identyczny.
Ten kosmetyk to idealna opcja dla osób, które poszukują zapachu, który mogą nanieść na całe ciało. Nie sprawdzi się natomiast u tych z was, które oprócz zapachu chciałby się cieszyć gładką i nawilżoną skórą. Pink Chiffon nie podbił mojego serca, choć nie wykluczam, że skuszę się na jakiś balsam BBW podczas wyprzedaży - ceny regularnej nie jest wart.
Skład: Aqua, Glycerin, Petrolatum, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Parfum, Dimethicone, Ceteareth-20, Butyrospermum Parkii Butter, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Tocpherol Acetate, Neophentyl Glycol Diheptatonate, Carbomer, Isodecane, Tetrasodium EDTA, Disodium EDTA, Butylene Glycol, Isopropyl Alcohol, Sodium Hydroxide, BHT, Diazolindyl Urea, Methylparaben, Benzyl Alcohol, Propylparaben, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool, CI 16035, CI, 17200, CI 42090.
Cena: 49 zł/236 ml
Dostępność: sklepy BBW (Warszawa: Galeria Mokotów, Złote Tarasy)
Ocena: 3/5