Pewnie wiele z nas zmienia kalendarz na nowy model z myślą o tym, że początek kolejnego roku oznacza czystą kartę. Tworzymy plany, postanowienia, wieszamy zdjęcia szczupłych dziewczyn na lodówkach, składamy sobie samym rozmaite obietnice... Byłoby cudownie, gdyby 1 stycznia każdego roku każdy budził się w magiczny sposób lepszy, bardziej szczęśliwy, bez problemów na karku i bez żadnych obowiązków. Marzenia ściętej głowy, prawda :D? Tak dobrze nie ma (i nie będzie), pewne kwestie nadal będą nam wierciły dziury w brzuchach. Życie, życie :D.
Koniec roku był czasem podsumowań w blogosferze. Ulubieńcy i postanowienia zagościły na blogach. I ja się pokusiłam o mały bilans. Myślałam nad tamtą notką dość długo i z tego powodu zupełnie zapomniałam pochwalić się denkiem. Nic straconego, zrobię to dzisiaj :).
Było: Alverde Intensiv-Aufbau Shampoo - o tej serii Alverde słyszałam wiele dobrego, dlatego zdecydowałam się na spróbowanie, czy warta jest tego szumu i kupiłam szampon. Żałuję, że nie wzięłam odżywki przy okazji. Szampon okazał się rewelacyjny - świetnie oczyszczał, a przy tym nie podrażniał. Dodatkowo sprawiał, że włosy nie były aż tak bardzo napuszone. Alverde zapowiedziało na początku listopada, że ta linia zostanie wycofana. Na razie jednak ciągle wisi na stronie DM - jeżeli będę w najbliższym czasie i jeszcze zastanę jakieś resztki, to się skuszę na intensywnie odbudowujący duet.
Jest: Alverde Nutri-Care Shampoo - z tym panem chyba aż tak się nie polubimy...
Było: Fitomed Żel do mycia twarzy do cery tłustej i trądzikowej (RECENZJA) - żel, który świetnie oczyszcza syfiącą się cerę, bez zrobienia z niej Sahary.
Jest: Yves Rocher Pure System Daily Exfoliating Cleanser - niby gały widziały, co brały, ale jakoś nie zauważyły, że żel ma mieć działanie złuszczające. A może przyswoiły ten fakt, tylko ja nie wpadłam na to, że produkt oczyszczający pory będzie z drobinkami. No cóż...
Było: L'oreal Ideal Soft Oczyszczający płyn micelarny (RECENZJA) - nie do końca dał radę jako płyn do demakijażu, więc obsadziłam go w roli toniku. Sprawował się nieźle w tej roli, ale nie podbił mojego serca na tyle, żebym popędziła po kolejne opakowanie.
Jest: Fitomed Tonik oczyszczający do cery tłustej - tonik, podobnie jak jego brat żel, jest fantastyczny. Zanosi się na to, że niedługo twarz będę oczyszczała wyłącznie produktami Fitomed :).
Było: Bourjois Express Eye Makeup Remover (RECENZJA) - całkiem niezły płyn dwufazowy, choć chyba już do niego nie wrócę. Zdecydowanie bardziej ufam Garnierowi.
Jest: Rival de Loop Clean&Care Augen Make-up Entferner - kupiłam go w czerwcu, więc w końcu wypadałoby go zacząć używać, prawda? Odleżał chyba swoje :D.
Było: AA Cera Mieszana Starter Matujący pod makijaż - z bazami pod makijaż nie mam dużego doświadczenia. Ale ten krem to nie do końca baza. Poddaję w wątpliwość jego "bazowatość", bo nie robi tego, z czym wszelkiego rodzaju bazy się kojarzą - nie przedłuża trwałości makijażu. Stosowałam ten krem sumiennie każdego poranka przez kilka miesięcy i byłam wręcz szczęśliwa, kiedy się skończył. Owszem pozostawia twarz matową i gładką, nie ściągając i nie wysuszając przy tym skóry. Niestety po około 2 godzinach cera się świeci gorzej niż w przypadku, gdybym niczego na nią nie nakładała. W zapasach mam jeszcze wersję nawilżającą, może ona nie zrobi takich numerów.
Jest: SVR Lysalpha Active creme - ten krem miałam stosować w miejsce Effaclaru Duo na noc. Ale jakoś tak uśmiechało się do mnie serum z witaminą C, że zdecydowałam się przemodelować pielęgnację twarzy i upchnęłam SVR na "pierwszej zmianie", czyli rano.
Było: Tołpa Dermo Face Lipidro Odżywczy krem regenerujący pod oczy (RECENZJA) - Koszmar. Dramat. Masakra.
Jest: 5 Minut Express Effect Żel zmniejszający cieni i obrzęki pod oczami - tubka ma pojemność aż 40 ml, Tołpa wygląda tutaj wyjątkowo biednie. A cena taka sama :D.
Było i jest: AA Technologia wieku Maseczka zwężająca pory - chyba próbuję zaklinać rzeczywistość i naprawdę chcę, żeby ten produkt się u mnie sprawdził. To moje trzecie opakowanie (w zapasach jest jeszcze czwarta saszetka), a nadal nie rzucił mnie na kolana. Chyba zacznę szukać efektów z lupą :D.
Było: Alverde Lippebalsam Vanille Mandarine - ten produkt był kilka miesięcy temu prawdziwym hitem. Skoro wszyscy chwalili, to musiałam go mieć (z wanilią? Biorę!). Trochę rozczarował pod względem zapachu (ziołowo-mandarynkowy bez szczypty wanilii), ale działał świetnie. Został wycofany, ale nie będę płakała, bo wersja nagietkowa działa równie dobrze, a pachnie zdecydowanie lepiej.
Jest: Nuxe Reve de Miel Balsam do ust (w domu) i Alverde Lippenbalsam Calendula (mieszkaniec torebki)
Było: Yves Rocher Culture Bio Miód i muesli oraz Palmolive Aromatherapy Warm Vanilla - płynne, przezroczyste formuły nie sprzyjają mojej skórze zimą. Na te produkty zareagowały wzmożoną produkcją ochronnego, suchego pancerza.
Maluch z YR zaskoczył mnie swoim zapachem, który bardziej przypomina marcepan niż miód (którego nienawidzę) i płatki muesli. Palmolive też wyobrażałam sobie inaczej, w tym przypadku rzeczywistość okazała się niezbyt różowa. Uwielbiam wanilię, a w tym żelu otrzymałam jej karykaturę, w której pierwsze skrzypce grały mydliny.
Jest: Nivea Supereme Touch Kremowy żel pod prysznic - żele Nivea to chyba jedyne kosmetyki tej marki, które cenię, i które od lat mieszkają w mojej łazience. Kremowe formuły okazują się idealne w sezonie grzewczym, bo nie wysuszają.
Było: Bath&Body Works Pink Chiffon Body Lotion - z oceną tego kosmetyku miałam ogromny problem, bo nie bardzo wiedziałam, do jakiej kategorii go zaklasyfikować. Ale skoro producent twierdzi, że to balsam do ciała, właśnie tak ten produkt potraktowałam. Więcej już w weekend.
Jest: Organique Coconut Oil - moje włosy nie lubią oleju kokosowego, ale zanosi się na to, że łydki pokochają.
Było: Jardins Żel ślimaczy pielęgnująco-regenerujący - dużo słyszałam o zbawiennym wpływie ekstraktu ze śluzu ślimaka na blizny, w szczególności te po trądziku. Doczytałam jednak, że ten składnik świetnie sprawdza się także na rozstępy. Produkty na zebrę to zdecydowanie moja bajka, więc musiałam przetestować to na sobie. I co? Właściwie nic, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego działania. Żelowa formuła niekoniecznie sprawdziła się na ciele - produktu trzeba było dużo, bo wnikał w skórę szybko, przez co był niewydajny (moje odczucia mogą być spowodowane zbyt krótkim czasem używania). Pozostawiał taką przyjemną, gładką otoczkę (mmm, silikoniki). Jednak, jeżeli po aplikacji nieopatrznie przejechałam dłonią po nasmarowanych miejscach, to zbierałam frędzle z żelu. Sądzę więc, że nie będzie dobry do twarzy, jeżeli ktoś będzie chciał nałożyć makijaż.
Jest: L'biotica Evolet Blizny&rozstępy
Tymczasowo niezastapiony: Balea Rasiergel Caribbean Dreams (RECENZJA) - ułatwiał i uprzyjemniał depilację, ale nie jest to produkt, bez którego nie mogę się obejść, żel pod prysznic też zdaje egzamin. Jeżeli będę miała okazję, z pewnością zaopatrzę się w wersję maślankowo-cytrynową :).
Na finiszu 2013 r. nie popisałam się może wybitną ilością zużytych kosmetyków, ale cały czas nad tym pracuję. W 2014 r. będzie lepiej (taką mam nadzieję)!