Quantcast
Channel: Czasami kosmetycznie
Viewing all 404 articles
Browse latest View live

Żwawo, żywo! AA Ultra Odżywianie Krem odżywczo-nawilżający pod oczy

$
0
0
Kremy pod oczy to dla mnie wciąż nowa grupa kosmetyków. Zwłaszcza, że właściwie miałam/mam styczność z zaledwie trzema markami. Znawczynią więc nie jestem. Nie do końca znam potrzeby swoich okolic oczu, więc nadal eksperymentuję. Do tej pory najbardziej zadowolona byłam z kremu AA Wrażliwa Natura w kwestii rozjaśniania ceni, AA Eco z dziką różą odpowiadał mi pod względem nawilżenia, a żel Flos-lek z chabrem bławatkiem najlepiej koił. Czy AA Ultra Odżywianie sprawdził się w większej ilości ról niż jego poprzednicy?

Prosty kartonik i równie mało skomplikowana tubka z dzióbkiem to wygląd typowy dla kremów pod oczy AA. Tubka jest wygodna i solidna, nie ma co tego roztrząsać po raz kolejny :).

Krem zaskoczył mnie swoją konsystencją. Pod względem formuły przypomina zwykły krem do twarzy. Kremy pod oczy, z którymi się stykałam, zwykle miały mniej zbitą konsystencję. Ten jest taki bardziej treściwy - AA Wrażliwa Natura to, w porównaniu z nim, wręcz woda. Ultra Odżywianie jest trochę tłusty, przez co sprawia wrażenie cięższego. Dość długo się wchłania. Ze względu na warstwę, którą pozostawiał, nie stosowałam go na dzień, poprzestałam jedynie na aplikacji wieczorem.

W kwestii działania radził sobie nieźle. Bardzo dobrze nawilżał obszar pod oczami. Jeżeli zastosowałam na noc, to rano skóra nie wymagała kolejnej porcji kremu. Wystarczała więc jedna aplikacja na dobę. Miałam jednak wrażenie, że oblepiał moją skórę, po nałożeniu czułam go pod oczami, co nie było specjalnie przyjemne.

Producent, oprócz działania nawilżająco - odżywczego, obiecuje także zmniejszenie cieni oraz ulgę dla zmęczonych oczu. Bardzo liczyłam na takie działanie kremu. Niestety zupełnie nie popisał się w tym zakresie. Nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób wpłynął na rozmiar i widoczność cieni (w przeciwieństwie do Wrażliwej Natury). Nie odczułam też ulgi na skórze, wolę odświeżenie oferowane przez Flos-Lek.

Ultra Odżywianie nie wskoczył na szczyt mojego prywatnego rankingu kremów pod oczy, uplasował się gdzieś po środku. Szkoda, bo miał szansę spełnić wszystkie wymagania i zdeklasować inne produkty. 

Skład: Aqua, Glycerin, Butyrospermum Parkii Butter, Ethylhexyl Stearate, Hydrogenated Polydecene, Triethylhexanolin, Cetearyl Alcohol, Betaine, Myristyl Myristate, Archidyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Dimethicone, Palmitic Acid, Pentaerythirtyl Tetraisostearate, Ribes Ingrum Seed Oil, Sodium Acrylate/Sodium Acrylodimethyl Taurate Copolymer, Behenyl Alcohol, Isogexadecane, Polysorbate 80, Malpighia Punicifolia Fruit Extract, Tocpheryl Acetate, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Archidyl Glucoside, Melilotus Officinalis Extract, Propylene Glycol, Allantoin, Theobroma Cacao Extract, Xanthan Gum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Caprylyl Glycol, Carbomer, Methylisothiazolinone, Sodium Hydroxide, Tetrasodium EDTA.

Cena: ok. 20 zł/15 ml
Dostępność: Super-Pharm, Natura, Hebe, Jasmin
Ocena: 3,5/5

P.s. Produkt otrzymałam od marki AA, co w żaden sposób nie miało wpływu na treść tej recenzji.

Niezłe ziółko? Fitomed Mydlnica Lekarska Żel do mycia twarzy do cery tłustej i trądzikowej

$
0
0
Używanie żelu do mycia twarzy jest moją małą obsesją. Taką tycią, nieszkodzącą społeczeństwu. Dobra, zmyślam, trzęsie mnie jak widzę wpisy, że ktoś "załatwia sprawę" wyłącznie za pomocą mleczka albo płynu micelarnego. Jak to można pozbawiać się przyjemności taplania się w ścieku z dodatkiem przyjemnej piany, no jak? Ja sobie nie wyobrażam wieczornej toalety bez porządnego oczyszczenia twarzy. A nie zapewnią go nam raczej płyny i mleczka, szczególnie, gdy nasza cera lubi się paskudzić.

Na żel Fitomedu polowałam od pewnego czasu. Jednak zawsze coś skusiło bardziej i długo odkładałam jego zakup. Przynosiłam do domu różne znajdy i tak płynęły dni i miesiące... Aż pewnego dnia, gdy, pociągając nosem, dorzucałam kolejne uzdrawiacze instant do zamówienia w aptece, myszka mi się rozszalała i kliknął się ten żel. Wytłumaczcie mi, dlaczego tak długo było mi z nim nie po drodze?

Żel zamknięty jest w prostej, przezroczystej butelce, która pozwala na kontrolę zużycia (które przez przykolegowanie się do niego brata trochę wymknęło się spod kontroli :D). Opakowanie wieńczy korek z klapką, która czasem lubi się zassać i ciężko się otwiera. Zawsze jednak lepsza obrażalska klapka niż korek. Dziurka, przez którą wydobywa się produkt, jest naprawdę niewielka, co, biorąc pod uwagę konsystencję, uważam za dobre rozwiązanie.

Produkt nie wygląda zbyt zachęcająco. Brązowy płyn kojarzy się w najlepszym razie z miodem. Jednak, poza kolorem, niewiele ma z nim wspólnego. Jest bardzo rzadki. Fantastycznie się pieni, właściwie niewielka ilość wystarczy do umycia twarzy. Piana, którą tworzy nie jest kremowa, ale też nie wysuszająca. Żel nie daje uczucia ściągnięcia, a jednak skóra po jego użyciu jest matowa.

Dobrze radzi sobie z usuwaniem makijażu z twarzy. Buzia jest czysta, gdy przejadę po niej płynem micelarnym wacik nie jest taki ufajdany jak po AA. Żel nie daje takiego mocnego uczucia czystości, skóra po nim "nie skrzypi", ale jest oczyszczona. Mam nadzieję, że zrozumiecie, o co chodzi, ciężko mi się wysłowić :D.

Jedyne, co nie do końca odpowiada mi w tym produkcie, to jego zapach. Ale widziały gały co brały, decydując się na ziołowy żel, byłam świadoma tego, że może owym zielskiem pachnieć. Zapach na szczęście nie jest intensywny i nie kręci w nosie.

Niby zwykły żel, a jednak jest w nim coś takiego, co sprawiło, że pokochałam go od pierwszego zastosowania. Niedrogi i dobrze oczyszczający kosmetyk to prawdziwy skarb! Szkoda tylko, że z dostępnością jest krucho.

Skład: Aqua, Herbal Extract, Coco Glucoside, Cocamide DEA, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Laureth Sulfate, Propylene Glycol, Lactic Acid, Fragrance, DMDM Hydantoin, Methylisothiazolinone, Methylchloroisothiazolinone.

Cena: ok. 10 zł/200 ml
Dostępność: apteki Dbam o zdrowie; Wrocław - sklep zielarski, ul. Krupnicza
Ocena: 5/5

Promocja? Pozwól, że będę twoim przewodnikiem :)

$
0
0
Promocje budzą w człowieku instynkt łowcy. Choć polowania były pierwotnie domeną mężczyzn, to jednak w obecnych czasach panie, uzbrojone w portfele, przepastne torby oraz nieodzowne łokcie, lubią przynieść jakąś zdobycz do domu. Zanim wyruszymy na łowy, warto się do nich przygotować. Z racji rozpoczynającej się jutro promocji w Rossmannie, przygotowałam małą ściągę, aby ułatwić zaplanowanie uderzenia na szafy. Recenzje niektórych produktów widnieją już na blogu, niektóre czekają jeszcze na notkę, ale uznałam, że powinno się zwrócić na nie uwagę, bądź, wręcz przeciwnie, omijać szerokim łukiem.

WARTO:

Zdjęcie pochodzi ze strony Lovely

Lovely Curling Pump Up Mascara (RECENZJA) - bardzo dobry tusz dla osób, które cenią sobie delikatne podkreślenie rzęs. Nie wiem jak wy, ale ja wolę mieć dobrze rozdzielone i słabiej pomalowane rzęsy niż trzy kilo tuszu i trzy włosy na krzyż. Ten produkt ma bardzo ciekawą, wyprofilowaną szczoteczkę, którą dobrze się pracuje.

Cena regularna: ok. 10 zł
Zdjęcie pochodzi z angielskiej strony L'oreal
L'oreal Super Liner Ultra Precision - nigdy nie sądziłam, że eyeliner z gąbeczką przypadnie mi do gustu. Wydawało mi się, że gąbka będzie gruba i jakaś taka nieporęczna w stosowaniu. Nic bardziej mylnego. To chyba najbardziej wygodny aplikator z jakim się spotkałam - jest miękki jak pędzelek, ale jednocześnie precyzyjny jak pisak. Liner jest intensywnie czarny. Co ciekawe, kreskę można namalować właściwie bez ponownego zamaczania gąbki w kałamarzu. Najbardziej lubię w nim to, że szybko zasycha i nie odbija się na powiece.

Cena regularna: ok. 50 zł
Zdjęcie pochodzi z polskiej strony Rimmel
Rimmel Waterproof Gel Eyeliner 002 Brown - jeżeli planujecie zakup tego produktu z zamiarem stosowania go, jak Bóg przykazał, w roli eyeliner, to odradzam. Wolno zastyga na powiece, właściwie po namalowaniu nim kreski trzeba iść na piętnastominutową drzemkę. Ponadto szybko się ściera. W tym momencie zapewne zadajecie sobie pytanie, dlaczego umieściłam ten produkt w tych, na których zakup warto się skusić. Ten eyeliner świetnie nadaje do wypełniania brwi! Co prawda, raczej nie polecam go blondynkom, ale osobom z ciemniejszymi włosami może przypaść do gustu. Na tłustej powiece wykazuje znikomą trwałość, natomiast z brwi trzeba go zmywać płynem dwufazowym.

Cena regularna: ok. 24 zł
Zdjęcie pochodzi ze strony Rossnet


Maybelline Color Tattoo (RECENZJA) - nie wypowiem się odnośnie wszystkich odcieni, ale gorąco mogę polecić On and on bronze (mam jeszcze Permament Taupe, z którego nie potrafię zrobić należytego użytku). Jeżeli macie niebieską tęczówkę (pięknie podbija ten kolor oczu, ale myślę, że jest na tyle uniwersalny, że będzie pasował też zielono- i brązowookim) i cenicie sobie szybkość w makijażu to ten kolor jest dla was!

Cena regularna: ok. 24 zł

Zdjęcie pochodzi z polskiej strony L'oreal

L'oreal Shine Caresse 101 Lolita - lakiery do ust zrobiły furorę kilka miesięcy temu. YSL, Shiseido, ale i tańsze marki nie pozostały w tyle - wyszło z różnym skutkiem. L'orealowi się udało. Shine Caresse to bardzo dobry produkt. Odpowiada mi w nim wszystko - od opakowania z sercowym aplikatorem, przez kolor aż po trwałość. Radzę sprawdzić odcienie, bo nie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wielbicielki nude i delikatnych róży będą niepocieszone. Najjaśniejszy odcień, czyli posiadana przeze mnie Lolita nie jest tak niewinna, jak mogłoby się wydawać. Na ustach z delikatnego różu zmienia się w bardzo naturalną różo-brązo-czerwień :).

Cena regularna: ok. 39 zł
Zdjęcie pochodzi z polskiej strony Rimmel
Rimmel Lasting Finish Matte Lipstick by Kate Moss 104 - naprawdę ubolewam, że w Polsce ta seria jest bardzo okrojona. Cztery odcienie różu i jeden kolor romansujący z brązem, to naprawdę ubogi wybór. Sama skusiłabym się na kolejne szminki, ale po prostu nie ma z czego wybierać. 104 to piękny, ciemny i chłodny róż, który optycznie wybiela zęby. Przez matowe wykończenie wygląda dość naturalnie na ustach. Odradzam ją jednak osobom z bardzo suchymi ustami - podkreśli każdą możliwą skórę i dodatkowo znajdzie nowe.

Cena regularna: ok. 19 zł
Zdjęcie pochodzi z polskiej strony Astor
Astor Soft Sensation Lipcolor Butter 013 Magic Magenta - hitem ostatniego czasu są kredki do ust. Pojawiły się niczym grzyby po deszczu. Na Astora zdecydowałam się po entuzjastycznej recenzji Szavki. Nie jest to może produkt idealny, ale można go uznać za dobry. Nie nawilża tak mocno jak kredka z Isadory, zdaje się, że Astor postawił raczej na kolory - nawet te jasne są dobrze napigmentowane. Ja wybrałam odcień 013 Magic Magenta, który jest przepięknym, wściekłym różem. Zwraca uwagę, zatrzymuje samochody :). Cieszy oko przez około trzy godziny.

Cena regularna: ok. 26 zł
Zdjęcie pochodzi z polskiej strony Rimmel

Rimmel Salon Pro 711 Punk Rock - z odświeżonej serii Lycra Pro, czyli Salon Pro posiadam dwa odcienie. Polecam jedynie jeden z nich. Dawno nie widziałam, żeby lakiery z tej samej linii tak bardzo różniły się pod względem jakości. Coctail Passion, pomimo przepięknego koloru, nie jest warty grzechu. Co innego Punk Rock. Ten lakier warto mieć przede wszystkim ze względu na nietypowy odcień - w zależności od światła to raz przykurzony granat, innym razem grafit, a czasem fiolet. Dość trwały, wytrzymuje 4 dni.

Cena regularna: ok. 19 zł
Zdjęcie pochodzi z polskiej strony L'oreal

L'oreal Color Riche 101 Opera Ballerina - "normalna" cena tego lakieru mnie przeraża. Ponad 23 zł za maleńką butelkę, to gruba przesada. Nie opłaca się. Ale naprawdę warto się na niego skusić podczas promocji. Z góry uprzedzam, że to lakier półprzezroczysty, czego oczywiście producent nie zaznaczył, a co powinno być wyłuszczone - część konsumentek poszukuje jasnych odcieni, które będą kryły płytkę w pełni. Nikt nie jest jasnowidzem i nie jest w stanie powiedzieć, czy dana firma wypuściła lakier do frencha, czy też nie. Opera Ballerina jest takim a'la frenchowym odcieniem. Przepięknie wygląda na paznokciach, sprawia wrażenie "czystości". Prezentuje się naprawdę elegancko i naturalnie. Ten produkt jest trwały, trzymał się na paznokciach 5 dni. O tym, że jak bardzo lubiłam ten lakier, może świadczyć fakt, że go zużyłam :).

Cena regularna: ok. 23 zł

NIE WARTO:

Zdjęcie pochodzi z polskiej strony Rimmel

Rimmel Scandaleyes Kohl Kajal 001 Black (RECENZJA) - miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Jedyne, co ratuje tą kredkę to naprawdę intensywny kolor. Ale cóż z tego, skoro w żaden sposób się nie sprawdza - kseruje się na górnej powiece, spływa z linii wodnej...

Cena: ok. 20 zł
Zdjęcie pochodzi ze strony Lovely

Lovely Magic Pen (RECENZJA) - beżowa woda. Ten produkt właściwie nie robi niczego, poza podnoszeniem ciśnienia użytkownikowi. Nie rozjaśni cieni, a o przykryciu jakiejkolwiek plamki można zapomnieć. Nie brać go, nawet za dopłatą!

Cena: ok. 9 zł

Zdjęcie pochodzi ze strony Wibo
Wibo Bibułki Matujące (RECENZJA) - takie z nich bibułki matujące, jak ze mnie Kleopatra. Słabo chłoną sebum, trzeba ich naprawdę sporo, żeby ściągnąć wszystko z twarzy.

Cena: ok. 6 zł
Zdjęcie pochodzi ze strony Wibo
Wibo Eliksir nr 8 (RECENZJA) - zachwyty nad Eliksirami są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Wypowiedzieć mogę się jedynie odnośnie koloru 8, który jest taką oszukaną czerwienią. Kropka na opakowaniu i sam kolor sztyftu wysyłają nieprawdziwe informacje. Ten kolor z czerwienią ma wspólnego niewiele, toż to zwykły róż! Ponadto nie zgodzę się, że te Eliksir jest trwały (bujda na resorach) oraz nawilżający (pfffffffff).

Cena: ok. 9 zł
Zdjęcie pochodzi ze strony Lovely

Lovely Nude Nail Polish nr 2 - bardzo nie lubię, gdy producent nie oznacza tego, że lakier jest z rodziny tych przezroczystych. Nie wiem, jak wy, ale ja "nude" nie utożsamiam z lakierami do frencha. Producent chyba też w części podziela ten pogląd, bowiem w marce Wibo, wypuścił kilka kolorów z naklejką "Trend nude", które dobrze kryją. Dlaczego w siostrzanej Lovely nude=french? Zresztą nieważne - tego produktu nie uratowałoby nawet krycie po jednej warstwie. Nie widzę ratunku dla gluta, który nigdy nie zasycha na paznokciach. Dawno nie miałam tak koszmarnego lakieru do paznokci.

Cena: ok. 6 zł


Mam nadzieję, że znajdziecie tutaj coś dla siebie. Moje zakupy będą raczej skromne, mam wszystko, czego potrzebuję. Chyba, że wy podrzucicie jakiś łakomy kąsek :).

Pasta i basta! Synergen Korektor przeciw wypryskom 01 Vanilla

$
0
0
Od pewnego czasu wśród polskich vlogerek urodowych krąży TAG, w którym pokazują one produkty, które zakupiły z polecenia innych nagrywających dziewczyn. Na moje kosmetyczne wybory bardziej oddziałują blogerki niż vlogerki, ale jest kilka takich kosmetyków, których zapragnęłam po zobaczeniu ich w akcji na filmikach. Jednym z takich produktów jest korektor Synergen, którego do tuszowania niedoskonałości namiętnie używała Karolina z kanału Stylizacje2. Dobre skojarzenia i spora promocja (-40%) wystarczyły, żebym, bez zastanawiania się, wrzuciła ten kosmetyk do koszyka.

Zaskoczyło mnie opakowanie tego produktu. Całkiem ładne i wytrzymałe jak na tak niedrogi korektor w sztyfcie. Nie będę zmyślać, ta srebrna wstawka wzięła mnie pod włos :D. Zwykle sztyfty z tej półki cenowej są w tandetnych plastikach. Mechanizm wysuwający działa dobrze, ale korektor jest źle osadzony w opakowaniu i trochę po nim lata. Muszę uważać przy stosowaniu, żeby nie wyleciał albo się nie złamał.

Sztyft jest dość miękki. Produkt jest gęsty, kremowy i tłusty, bardzo dobrze przyczepia się do skóry. Ściśle przylega do niedoskonałości, nie tworząc prześwitów. Niestety wygląda ciężko, kompletnie nie stapia się ze skórą, nie można z nim pracować. Przez swoją formułę jest trudny do okiełznania, potrzebuje bardzo solidnego przypudrowania. Nie wysusza wyprysków, wręcz przeciwnie, dobrze je "dokarmia" i wyłażą piękne diodki.

Od lewej:
Synergen 01 Vanilla
Pixie 01 Vanilla Cream
Bell krem CC 020 Nude
Myślę, że głównym powodem, dla którego ten produkt mi nie odpowiada, jest jego kolor. Paskudnie niezdrowy odcień pomarańczu nie wygląda na mnie dobrze. I to podobno jest jego jaśniejszy odcień. Wątpię, żeby komukolwiek było w nim do twarzy.

Niestety, ten produkt nie jest dla mnie i nie polecam go nikomu. Wolę mniejsze krycie niż chodzenie z twarzą w odznaczające się ciapki.

Skład: Hydrogenated, Polyisobutene, Cera Carnauba, Caprylic/Capric Tryglyceride, Octyl-dodecanol, Candelila Cera, Hexyl Laurate, Cetyl Palmitate, Polybutene, Cera Alba, Magnesium Myristate, Tocpherol, Bisabolol, Franesol, Propylene Glycol, BHT, Glyceryl Stearate, Ascorbyl Palmitate, Citric Acid, Amyl Cinnamal, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol Hexyl Cinnamal, Buthylphenyl ethylpropional, Linalool, Alpha-Isomethyl Ione, Cinnamyl Alcohol, Parfum, [+/-CI 77891, CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77007].

Cena: ok. 8 zł/4g
Dostępność: Drogerie Rossmann
Ocena: 2,5/5

Gościnne występy - rozstępy? Palmer's Pielęgnacyjny balsam oraz Pielęgnacyjny krem przeciw rozstępom

$
0
0
Wymyślcie sobie dowolną skazę na urodzie, a jestem pewna, że znajdę ją u siebie. Niestety, mam to szczęście i dopadają mnie wszelkie plagi. Rozszerzone i łatwo zapychające pory? Są! Wypadające włosy? Meldują się na rozkaz z dywanu. Uda przy których polskie drogi są gładkie jak stół? No jasne! Ponieważ na drogach często występują dziwne malunki w postaci pasów, moje uda nie mogły być gorsze i wypuściły własną wersję zebry w kolorze czerwonym. Tylko, o ile w infrastrukturze drogowej jest jakiś sens, tak moje pręgi malował chyba pijany zając :). Badziewia da się jednak pozbyć póki nie zbieleje ze strachu.

Możecie się ze mnie śmiać, ale ostatnimi czasy dobrze sprawdza się w zasadzie każdy kosmetyk na rozstępy, który wpada w moje łapy. Jedne mniej, inne bardziej, ale to seria z Palmersa zaskoczyła najbardziej. Zwłaszcza, że tak naprawdę są to produkty, które mają zapobiegać, a nie leczyć :).

Choć marka Palmer's była mi znana z widzenia, a ich produkty wydawały się kuszące (szczególnie balsamy do ust), to jednak zawsze znajdywało się coś ciekawszego. Dopiero, gdy zobaczyłam ogromną obniżkę na produkty na rozstępy, nie zastanawiałam się długo i poleciałam do kasy. Jestem łasa na znaczne rabaty jak kot mojej babci na jedzenie. Najpierw do łazienki trafił bardziej skoncentrowany krem, potem przywędrował do niej lotion. Razem znalazły się w tej recenzji, ponieważ, poza pewnymi technicznym aspektami, nie widzę między nimi różnicy.

Krem znajduje się w zwyczajnej tubie (która już dawno poleciała na śmietnik). Opakowanie jest solidne, ale odrobinę niepraktyczne ze względu na konsystencję produktu - znacznie lepiej sprawdziłby się słoiczek, nie trzeba by było się tak mocować. Lotion z kolei od razu ujął mnie swoim opakowaniem, ponieważ posiada pompkę. Co, jak się okazało pod koniec używania, też nie jest do końca dobrym pomysłem, bo konieczne było rozcięcie opakowania.

Krem ma bardzo gęstą konsystencję, która przypomina trochę maść. Jest dość zbity. W rozsmarowanie go trzeba włożyć trochę wysiłku, nie sunie zbyt dobrze po skórze. Te utrudnienia w stosowaniu sprawiły, że pomimo tego, że jest to produkt bardziej skoncentrowany i właściwie nie potrzebowałam go dużo, to nakładałam go sporo i zużyłam dość szybko. Jest trochę tłusty i nie wchłania się szybko, ale po oliwkach wydawał się wsiąkać błyskawicznie. Lotion nie przypomina natomiast klasycznego mleczka, to właściwie balsam (jak zresztą określa go dystrybutor na etykiecie). Rozsmarowywanie nie nastręcza żadnych problemów. Balsam wchłania się bardzo szybko, już po ok. 5 minutach mogę normalnie się ubrać. Pomimo lżejszej konsystencji, balsamu nie można określić mianem lekkiego. 

Pod względem zapachu produkty się nie różnią. Aromat nie trafia w mój gust, ale nie jest zły. Maniaczki kosmetyków z masłem kakaowym powinny być usatysfakcjonowane.

W kwestii działania także nie widzę między tymi produktami specjalnej różnicy. Oba dobrze nawilżają skórę, wygładzają i bardzo widocznie uelastyczniają. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, czy produkt działa prewencyjnie w okresie ciąży, ponieważ nie spodziewam się dziecka, a moja waga nie waha się ostatnimi czasy zbyt mocno i ciało nie podlega drastycznym przemianom. Jednak z całą pewnością mogę stwierdzić, że te produkty dobrze spisują się na istniejących czerwonych pręgach. Z trochę wyblakłymi już paskami poradziły sobie w około miesiąc. Teraz moje rozstępy po wewnętrznej stronie ud są blade (ale jeszcze odrobinę widoczne), a te z tyłu widocznie zbladły. 

Jestem bardzo zadowolona z działania tej serii, nie wykluczam, że do niej powrócę. Jednak jest coś, co skutecznie mnie odstrasza - cena. Jeżeli spotkam w promocji (np. za krem w SP płaciłam 19,99, lotion był w tej samej cenie tam), to z pewnością się skuszę. Powrócę do lotionu/balsamu, ponieważ moim zdaniem jego kupno jest bardziej opłacalne.

Składy:
Krem: Aqua, Theobroma Cocoa Extract, Glycerin, Propylene Glycol Stearate, Petrolatum, Glyceryl Stearate, Cocos Nucifera Oil,  Cetyl Alcohol, Paraffinum Liquidum, Theobroma Cocoa Seed Butter, Elaeis Guineensis Oil, Dimethicone, Butyrospermum Parkii Butter, {runus Amygdalus Dulcis Oil, Tocpherol Acetate Centella Asiatica Extract, Hydrolyzed Collagen, Hydrolyzes Elastin, Argania Spinosa Kernel Oil, Acetylaringtryptophyl Diphenylglycine, Carthamus Tunctorius Seed Oil, Hedroxyethylcellulose, PEG-8 Stearate, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Behentrimonium Methosulfate, Butylene Glycol. Caramel, Parfum, Hexyl Cinnamal, Butyhylphenyl Methylpropional, Linalool, Cetearyl Alcohol.

Lotion/Balsam: Aqua, Theobroma Cocoa Extract, Glycerin, Glyceryl Stearate, Petrolatum, Propylene Glycol, Paraffinum Liquidum, Theobroma Cocoa Seed Butter, Cocos Nucifera Oil, Elaeis Guineensis Oil, Cetyl Alcohol, Dimethicone, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopheryl Acetate, Centella Asiatica Exract, Hydrolyzed Collagen, Hydrolyzed Elastin, Argania Spinosa Kernel Oil, Acetylaringyltryptophyl Diphenylglycine, Carthamus Tinctoris Seed Oil, Hydroxyethylcellulose, PEG-8 Stearate, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Behentrimonium Methosulfate, Butylene Glycol, Carmel, Benzyl Benzoate, Benzyl Cinnamate, Benzyl Salicylate, Limonene, Hexyl Cinnamic Aldehyde, Hydroxycitronellal, Butylphenyl Methylpropional, Linalool.


Cena: ok. 30-40 zł/ 125 g (krem) albo 250 ml (balsam)
Dostępność: Super-Pharm, Hebe, apteki DOZ
Ocena: 4-4,5/5

Pusto, pusto wszędzie. Zużycia listopada

$
0
0
Źródło: http://memegenerator.net/instance/43435920

Listopad się skończył. Dacie wiarę? Gdyby nie te wszystkie wpisy witające każdy miesiąc, pewnie nie zorientowałabym się, że właśnie nastał grudzień, a ja mam jeszcze "nierozliczony" listopad. Szybko nadrabiam zaległości, dlatego dzisiaj zapraszam no post o "niczym", czyli o zeszłomiesięcznym denku.


Było: Batiste Dry Shampoo Tropical - o ile pod względem działania nie odbiega od wersji Lace i Original (czyli równie nieźle odświeża fryzurę), tak w kwestii zapachu wypada bardzo słabo. Nasłuchałam i naczytałam się jakim to pięknym kokosowym aromatem charakteryzuje się ten wariant, więc musiałam go mieć. Niestety ten zapach nie przypadł mi do gustu. Kojarzy mi się z niemytym człowiekiem i wiórkami kokosowymi. Po zastosowaniu tego kosmetyku czułam się nieświeża.

Jest: Batiste Dry Shampoo XXL Volume.


Było: Balea Jeden Tag Shampoo Blaubeere - bardzo dobry szampon oczyszczający do częstego użytku. W zapasie mam jeszcze jedną butelkę, z pewnością się do niej dobiorę, gdy moje włosy przestaną szaleć. Recenzję znajdziecie TU.

Jest: Alverde Intensiv-Aufbau Shampoo - do intensywnego używania tego produktu przystąpiłam, gdy dowiedziałam się, że jest wycofywany. Kompletnie nie rozumiem tej decyzji. Szampon świetnie oczyszcza, a jednocześnie jakby odżywia włosy. Minusem jest tylko to, że "przylizuje" kłaki u nasady.


Było: Effalcar Duo - zakup tego kremu był chyba jedną z najlepszych decyzji w moim kosmetycznym życiu. Dlaczego? O tym już na dniach.

Jest: SVR Lysalpha Active Creme - na ten produkt zdecydowałam się, bo w jednej z gazet znalazłam kupon uprawniający do zakupu kosmetyków tej marki za połowę ceny. Na razie nie mam za wiele do powiedzenia na jego temat, poza tym, że okropnie śmierdzi.


Było: Zrób Sobie Krem Korund mikrodermabrazja - drobny niepozorny proszek, który potrafi dać suchym skórkom do wiwatu. Recenzja tego produktu znajduje się TU.

Jest: Yoskine Szafirowy Peeling Przeciwzmarszczkowy - peeling, którego bazą jest korund. Czy może być zły :D?


Było: AA Technologia Wieku Maseczka zwężająca pory - miałam zabrać się za sporządzanie maseczek z glinki błękitnej, ale Let's talk beauty wspomniała, że ten produkt jest magiczny. Czym prędzej wyciągnęłam więc z zapasów tę niepozorną saszetkę i czekałam na efekty. Po zużyciu całej nie zauważyłam spektakularnych zmian. Uznałam, że trzy razy to zbyt mało, żeby ocenić działanie tego produktu, więc kupiłam kolejną saszetkę.

Jest: To samo :).


Było: Eveline Big Volume Lash Waterproof - tusz "trochę w ciąży", czyli częściowo wodoodporny. Kupiłam go głównie z myślą o mocnym słońcu i spodziewałam się, że w końcu sprawi, że moje rzęsy będą pokreślone, nawet gdy wyleję morze łez. Niestety tak się nie stało. Efekt, który zapewnia nie jest zły, na co dzień w sam raz, ale raczej do niego już nie wrócę. Więcej o nim TU.

Jest: Rimmel Lash Accelerator.


Było: Yoskine Body Przeciwzmarszczkowe Serum Ujędrniające na szyję i dekolt - ten produkt przekonał mnie do tego, że o szyję też warto dbać. Niedługo pojawi się recenzja.

Jest: BingoSpa Krem na szyję i dekolt z olejem arganowym.


Było: Nivea Double Effect - fantastyczny kremowy żel, który świetnie pachnie i rewelacyjnie sprawdza się jako zastępca pianki/żelu do golenia.
Palmolive Thermal Spa Turkish Bath - na ten żel nakręciła mnie 9thPrincess. Nie żałuję, że pomimo sporych zapasów, poleciałam w czasie biedronkowej promocji po tę niepozorną butelkę. Żele Palmolive nie należą do moich ulubionych kosmetyków, są raczej dość przeciętne, ale ten ujął mnie swoim miętowo-makowym zapachem. Cudo!

Jest: Palmolive Aroma Therapy Warm Vanilla - kolejny przyjemny aromat w natarciu :).


Było: Jardins De Provence Kule do kąpieli Miód, Rumianek i Zielona herbata - w chłodniejsze pory roku lubię rozpieszczać się pachnącymi kąpielami. Po fenomenalnej kuli do kąpieli z Organique, przychylnym okiem patrzę na okrągłe cudaki. Te z Jardins de Provence nie dorównały Organique pod żadnym względem - słabo pachną, kiepsko nawilżają, nie uprzyjemniają zbytnio kąpieli... Nic specjalnego.

Jest: BeBeauty Sól do kąpieli Bursztyn i Lotos.


Było: Palmer's Massage Lotion for stretch marks - przyjemny balsam, który świetnie uelastycznia skórę i trochę ujarzmia czerwone pręgi. Szkoda, że jego cena jest dość wysoka. Pisałam o nim TU.

Jest: Jardins Żel ślimaczy - ślimak na razie rogów nie pokazał, ale poczekam jeszcze trochę z ostateczną opinią.


Było: Cztery Pory Roku Zimowy krem do rąk Regenerujący - wygrzebałam resztkę tego kremu z torebki, której nie nosiłam od przeszło pół roku. I przez ten okres czasu zastanawiałam się, gdzie podział się żurawinowy krem do rąk, który polubiłam. Cieszę się, że go znalazłam :). Recenzję znajdziecie TU.

Jest: AA Ciało Wrażliwe Odżywczy krem do rąk i paznokci Zmysłowa Malina - przepięknie pachnie i szybko się wchłania. Mam nadzieję, że będę równie zachwycona długofalowym działaniem pielęgnacyjnym.


Trololo :D

Było: Adidas Natural Vitality i Yves Rocher Naturelle - ot, takie psikadła na co dzień. Do sklepu po bułki, na szybki spacer... Zapachy, które nie przeszkadzają, ale nie akcentują mocno swojej obecności.

Jest: Yves Rocher Ode a l'amour i Avon Pretty Glamorous.


Następcy nie doczekał się natomiast produkt "spadkowy", czyli Tołpa Dermo Body Cellulite Ekspresowe serum antycellulitowe (pisałam o nim TU). Moja mama ma tyle smarowideł wyszczuplających (5 otwartych butelek), że postanowiła pozbyć się jednej z nich. Dostałam za zadanie wykończenia serum z Tołpy. Ponieważ bardzo je lubię, szybko wysmarowałam nim uda :).

A wam jak poszło zużywanie zapasów? Są postępy? Znacie może któryś z tych kosmetyków? Podzielcie się opinią na jego temat!

Pielęgnacja apteczna bardziej skuteczna? La Roche-Posay Effaclar Duo

$
0
0
Do niedawna swoje zapędy pielęgnacyjnie realizowałam raczej przez kosmetyki drogeryjne. Wystarczył mi dobry krem (najlepiej nawilżający) i żel do mycia twarzy. Nawet nie zerkałam w stronę droższych, "aptecznych" kremów oferowanych przez renomowane marki. 50 zł za krem do twarzy? Przecież to jakieś kpiny są!

Do buszowania po półkach z kosmetykami aptecznymi, okupowanych przez francuskie firmy, zachęciły mnie promocje. Przygodę zaczęłam raczej nieśmiało, od żeli do mycia twarzy i wód termalnych. Ceny kremów, nawet obniżone do ok. 30 zł wydawały mi się w dalszym ciągu zbyt wygórowane. Przyszedł jednak dzień, gdy moja cierpliwość w stosunku do kapryśnej cery się skończyła i chwyciłam kolejny produkt, który obrósł już legendą, czyli krem Effaclar Duo.

Czego ja się nie naczytałam o tym produkcie?! Po przejrzeniu recenzji miałam w głowie obraz kosmetyku, który będzie miał cudowną moc niszczenia pryszczy w jedną noc. A jak było naprawdę?

Zanim dobrnę do właściwej recenzji produktu, chciałabym nadmienić kilka słów na temat jego poprzednika, czyli kremu Baikal Herbals. Nadal uważam, że to produkt bardzo dobry, ale jakby o słabszym działaniu. Przez kilka miesięcy używania nie dał ta spektakularnych efektów, jak Effaclar w dwa.

Opakowanie tego kremu jest dość niepozorne. Prosta tubka z dzióbkiem, porządnie wykonana. Można ją normalnie postawić na półce w łazience, nie wykazuje chęci ciągłego leżenia bykiem (w przeciwieństwie do np. Triacnealu marki Avene).

Konsystencja Effalaru Duo mnie zaskoczyła. Spodziewałam się raczej konkretnej maści, a otrzymałam lekki, prawie żelowy krem. Produkt łatwo się rozprowadza. Nie jest w żadnym razie tłusty. Zapach też jest dość przyjemny, choć początkowo wiercił mnie w nosie.

Pal licho pierdoły, najważniejsze jest w końcu działanie. Z góry zaznaczam, że Effaclar traktowałam jako krem na noc, więc nie wypowiem się odnośnie jego reakcji z makijażem.

Do używania tego produktu zabierałam się z mieszanymi uczuciami. Raz, że było to moje pierwsze podejście do kwasów, a dwa, że naczytałam się mnóstwa sprzecznych opinii. Jedno jest pewne - to krem, na który każda skóra reaguje inaczej.

Moja cera nie jest stricte trądzikowa, nigdy nie miałam takiego poligonu na twarzy, jak niektóre z moich koleżanek, które przechodziły długie kuracje, aby pozbyć się paskud i blizn po nich. Na twarzy wiecznie miałam jakieś ciapki, ropniaki, rozszerzone pory, a w nich kolonię dzikich lokatorów, ale to nie były problemy, które wymagały leczenia. Zaczęło się to stopniowo zmieniać po Baikal Herbals, a Effaclar przyspieszył rewolucję.

Początki były jednak trudne. Już po pierwszej aplikacji miałam na twarzy kilka żółtych, płytko osadzonych diod. W kolejnych dniach pojawiały się następne paskudy. Inwazja trwała przez około 2 tygodnie. Przez pół miesiąca byłam więc brzydsza niż zwykle :D. Ale potem pojawiła się poprawa. Już po około miesiąca od rozpoczęcia stosowania zauważyłam, że ropniaki zrezygnowały z oblężenia czoła, a resztę twarzy atakują bez przekonania. Podobnie rzecz miała się z czarnogłowymi jeźdźcami. Pory zaczęły się zwężać, istniejące ciemne kropki zaczęły znikać, tych nowych powstawało mniej. Po dwóch miesiącach nie poznałam własnej cery. Obecnie jest gładka, pory na policzkach i brodzie pięknie się zwęziły. Ropniaki czasem wracają, ale jest to jedna, góra dwie diody, a nie kilkanaście podskórnych gulek. Nawet mój wiecznie pokiereszowany nos wygląda o niebo lepiej. Chyba się w sobie zakocham :D!

Skoro wiecie już, co potrafi zrobić ten krem, to warto też wspomnieć, czego po nim nie oczekiwać. Czytałam, że potrafi zniszczyć zmiany zapalne w jeden dzień, to jednak u mnie takiego działania nie wykazał. To nie preparat punktowy o wzmocnionym działaniu. Odrobinę "zawiódł" mnie też w aspekcie przebarwień. Niestety, po kuracji Effaclarem pozostały mi plamki na skroni oraz brodzie. Szkoda, że preparat nie wpływa na ich likwidację. Te dwie kwestie nie wpływają na moją ocenę, wszak producent ich nie obiecuje, ale sądzę, że warto o tym wspomnieć.

Zdecydowanym minusem tego produktu jest jego działanie wysuszające. Co prawda nie zrobił mi z twarzy papieru ściernego, jak jego brat-żel do mycia, ale trochę ją przeczołgał. Szczególnie ucierpiał nos. Dlatego przy kuracji Effaclarem warto zaopatrzyć się w coś nawilżającego, żeby zrekompensować straty.

Za wadę można uznać także cenę. 50 zł (ok. 34 zł w promocji) to naprawdę sporo. Jednak sądzę, że warto. Myślę, że kupię go ponownie, nawet w regularnej cenie. Jest wart każdej wydanej złotówki. Polecam!

Skład: Aqua/Water, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Hydrogenated Polyisobutene, Niacinamide, Isopropyl Lauroyl Sarcosinate, Ammonium Polyacryldimethyltauramide/Ammonium Polyacryloyldimethyl Taurate, Silica, Methyl Methacrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Salicylic Acid, Nylon-12, Zinc PCA, Linoleic Acid, Pentaerythrityl Tetra-Di-T-Butyl, Hydroxyhydrocinamate, Capryloyl Glycine, Capryloyl Salicylic Acid, Caprylyl Glycol, Piroctone Olamine, Myristyl Myristate, Potassium Cetyl Phosphate, Glyceryl Stearate SE, Parfum/Fragrance .

Cena: ok. 50 zł/40 ml
Dostępność: Super-Pharm, apteki
Ocena: 4,5-5/5

Kakao się rozlało. Rimmel Waterproof Gel Eyeliner 002 Brown

$
0
0

Eyelinery to dość złośliwe przedmioty. Nie pozwalają się łatwo okiełznać przeciętnemu zjadaczowi chleba. Szczególnie takiemu, który ma dwie lewe ręce i zero zdolności manualnych. Cóż, można rzec, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy i zwyczajnie używanie eyelinerów mnie przerasta. Istnieją jednak nieliczne wyjątki, które pozwalają się używać. Ten do nich niestety nie należy. Zanim jednak wyłożę kawę (kakao?) na ławę, zacznę standardowo od kwestii technicznych.

Eyeliner znajduje się w niewielkich rozmiarów słoiczku, któremu towarzyszy dość spora nakrętka, w której ukryty został pędzelek. To dobrze, że producent pomyślał o tym, żeby wypuścić produkt "kompletny" i eyeliner sprzedaje w zestawie z aplikatorem. Inną kwestią jest przydatność tego pędzelka. Na plus zaliczyć mogę mu to, że jego rączka jest króciutka, co dla takich ślepaków, jak ja, którzy muszą malować kreskę z nosem w lusterku, jest świetną opcją. Pędzelek jest jednak całkowicie nieprzydatny w kwestii kreślenia precyzyjnych linii. Ciężko nim namalować cienką kreskę, jaskółka też wychodzi większa niż w założeniu.


Kosmetyk ten w swojej konsystencji przypomina trochę masło. Jest bardzo miękki i tak jakby rzadki (dla porównania eyeliner z Maybelline jest dość zbity), co przekłada się na jego zachowanie na skórze. Maluje się nim przyjemnie, sunie gładko po skórze, ale lubi robić prześwity. Ze względu na niezbyt precyzyjny pędzelek (i moje niewprawne ręce) dokładanie jest ryzykowne. 

Tym, co najbardziej zraziło mnie do tego produktu, jest jego trwałość. Ze względu na maślaną, tłustawą konsystencję, eyeliner bardzo wolno zastyga na powiece. Po jego aplikacji właściwie powinnam sobie uciąć półgodzinną drzemkę. Kseruje jak wariat, niezależnie od tego, czy nakładam go na bazę, cień, czy gołą powiekę. Gdy jakimś cudem uda mu się pozostać na oku, to raczy swoją obecnością zaledwie przez godzinę, może dwie. Schodzi stopniowo (najszybciej znika jaskółka).

Kolor także jest odrobinę rozczarowujący. W słoiczku mamy piękną kakaową maź, która dziwnym trafem okazała się być ciemniejszym, neutralnym odcieniem brązu. To nie jest brzydki kolor, ale mimo wszystko szkoda, że nie przypomina tego w opakowaniu.



Gdybym w tym miejscu wystawiła ocenę, to byłaby ona bardzo niska.  Jednak z jakiegoś powodu dodałam ten produkt do listy kosmetyków, które warto nabyć w czasie promocji. Dlaczego? Mimo że nie sprawdza się na powiekach, to jednak całkiem dobrze radzi sobie na brwiach. Choć pędzelek i w tym przypadku nie jest dużym pomocnikiem, nie narysuje się nim precyzyjnych włosków. Efekt, który można nim osiągnąć, to mniej więcej takie podkreślenie brwi, jakie zapewnia kredka. Eyeliner jest jednak bardziej mniej tłusty i bardziej trwały niż np. kredka z Catrice. W tym przypadku nie ma się gdzie odbić, udaje mu się zastygnąć i utrzymać przez kilka dobrych godzin.

Mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tego produktu. Eyeliner z niego mierny, ale przy wypełnianiu brwi sprawdza się dość zaskakująco. Nie wiem, co myśleć.

Cena: ok. 25 zł/2 g
Dostępność: Natura, Rossmann, Super-Pharm, Hebe
Ocena: jako eyeliner - 2/5, jako produkt do brwi - 4/5

P.s. Produkt otrzymałam od marki Rimmel - nie miało to wpływu na treść recenzji.

Osioł w paski. Yoskine Body Przeciwzmarszczkowe serum ujędrniające na szyję i dekolt

$
0
0
Uwielbiam szaliki. Od dziecka musiałam mieć kilka do wyboru, w przeróżnych odcieniach. Opatulałam się nimi chętnie. I tak zostało mi do dnia dzisiejszego. Z tym, że teraz nie mam ochoty ich zdejmować. To, co nie przeszkadzało maluchowi, wpędza w kompleksy starszaka :). Pogodziłam się z tym, że te paski zebry, przecinające moją szyję w dwóch miejscach, nie znikną. Ale zawsze trzeba próbować, prawda?

Serum Yoskine poznałam za sprawą spotkania blogerek. Zainteresowała mnie ta niewielka tubka, która skrywała w sobie serum ujędrniające do szyi. Jako że wcześniejsze próby polepszenia stanu skóry na tym obszarze nie przyniosły pożądanego rezultatu, czym prędzej dobrałam się do tego produktu.

Zacznę od kwestii opakowania, bo ta mnie bardzo nurtuje. Na spotkaniu otrzymałyśmy produkt w tubce o pojemności 20 ml. Tymczasem, w regularnej sprzedaży, dostępny jest on jedynie w formie saszetek, 2x6 ml. Nie jest to maseczka, która wystarczy na dwukrotne zastosowanie. Uważam, że ten produkt powinien znajdować się w tubce.

Serum ma bardzo rzadką konsystencję. Łatwo się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania. Nie jest w żadnym razie tłuste, pozostawia na skórze silikonową powłoczkę, która daje uczucie wygładzenia. Czy to tylko pozory?

Powiem szczerze, że ten produkt mnie zaskoczył. Nie wyprasował mi szyi, co prawda, nie nawilżył jej też jakoś wybitnie. To co zrobił? Znakomicie ujędrnił skórę. Szyja wygląda teraz dużo lepiej, skóra sprawia wrażenie bardziej "zwartej". Ponadto zauważyłam, że moje zapasowe podbródki się sporo zmniejszyły. Dodam, że nie jest to wynik ćwiczeń, bo cały październik leżałam bykiem.

Ten niepozorny produkt całkowicie zmienił moje postrzeganie pielęgnacji okolic szyi. Odkąd zauważyłam tak daleko idące efekty jestem cała w skowronkach. Do tego kosmetyku wrócę na pewno. Szkoda, że z jego dostępnością nie jest najlepiej.

Skład: Aqua, Caprylic/Capric Tryglyceride, Cichorium Intybus Root Oligosacharides, Glycerin, Caesalpinia Spinosa Gum, Isodecyl Neopentanoate, Dimethicone, Cyclopentsiloxane, Dimethiconol, Ethylhexyl Cocoate, Dimethoxy Chromanyl Palmitate, Cetearyl Alcohol, Cetearyl Glucoside, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Beta-Glucan, Acetyl Tetrapeptide-Platinum, Butylene Glycol, Lecithin, Ferulic Acid, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Soy Protein, Hydroxyethylcellulose, C12-15 Alkyl Benzoate, Tribehenin, Ceramide 2, PEG-10 Rapeseed Sterol, Palmitoyl Oligopeptide, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Methylparaben, Ethylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, BHA, Mica, Parfum, CI 77891.

Cena: ok. 5 zł/2x6 ml
Dostępność: sklep internetowy Dax; Wrocław - drogeria, ul. Drukarska
Ocena: 4,5/5

Nie ma róży bez kolców? Essence Stay Matt Lip Cream 01 Velvet Rose

$
0
0
Pamiętacie swoje pierwsze "świadome" (podbieranie szminki mamie w wieku 5 lat się nie liczy) kroki w kosmetycznym świecie? Pierwszy tusz, błyszczyk, korektor? Która marka towarzyszyła wam na samym początku? W moim przypadku jedną z takich marek było Essence. Od kolorów atakujących z ich szafy można było dostać zawrotów głowy. Przystępne ceny sprawiły, że zaczęłam sięgać po Essence częściej. Zgubne okazało się dołączenie do wątku na Wizażu. Wzajemne nakręcanie się na limitowane edycje i nowości wprowadzane do asortymentu marki owocowało często szaleńczym spintem do drogerii. Od jakiegoś czasu Essence nie kręci mnie jak kiedyś, ale mam do ich produktów pewien sentyment, dlaczego czasem decyduję się dać im kolejną szansę.

Jakiś czas temu matowe wykończenie w makijażu ust robiło prawdziwą furorę. Pojawiło się sporo produktów w przystępnych cenach, które miały zapewnić taki efekt. Można było szukać takiego wykończenia w kosmetykach w sztyftach (Rimmel Kate, Golden Rose, Flormar, a także w płynnych formułach (Manhattan, NYX, Collection, W7). Ponieważ Essence jest marką, która stara się podążać za trendami i oni zdecydowali się na wprowadzenie szminek w płynie. 

Opakowanie tej serii przypomina to, w którym znajdują się popularne błyszczyki Stay with me. Różnice zewnętrzne są kosmetyczne (kolorystyka nakrętki i napisów). Zupełnie inny jest natomiast aplikator - zamiast wyprofilowanej gąbki, mamy taką klasyczną, lekko ściętą z jednej strony.

Konsystencja nie jest typowa. Nie przypomina żadnego ze znanych mi błyszczyków. Spodziewałam się ciężkiej formuły, a tymczasem produkt jest dość lekki, bardziej przypomina mus niż krem. Konsystencja jest naprawdę przyjemna, taka "miła". Nie oznacza to jednak, że nie sprawia problemów. Aplikacja szminki Essence jest dość kłopotliwa. Niepozorny mus potrafi podkreślić każde załamanie i mikroskopijne skórki.  Wymaga idealnie gładkich warg. Nie znosi przy tym towarzystwa na ustach, żadne nakładanie na balsam nie wchodzi w rachubę. Fatalnie się rozprowadza, właściwie nie sposób nałożyć go równo - jedna warstwa już stanowi wyzwanie. W dodatku uwielbia migrować, najchętniej na zęby.

Pewien kłopot sprawia mi ocena trwałości tego produktu. Przez pierwsze pół godziny od nałożenia odstawia on takie cyrki, że głowa mała. Po tym czasie trochę blaknie i jakby się wchłania. W takim stanie utrzymuje się przez 1,5 godziny. Potem zaczyna schodzić - robi to bardzo nierównomiernie.

Kwestie techniczne chciałabym zakończyć jakimś miłym akcentem, dlatego wspomnę o zapachu szminki. Jest on naprawdę bardzo przyjemny, kojarzy mi się z lodami.

Może mogłabym wybaczyć temu produktowi te liczne niedociągnięcia, gdyby oczarował mnie kolor. Do dziś się zastanawiam, co mi strzeliło do tego łba i dlaczego wzięłam odcień Velvet Rose, w opakowaniu będący jasnym, ciepłym różem (a może to fuksja :D:D?). O ile w opakowaniu kolor wygląda niewinne (nie przypomina ani aksamitu, ani róży), na ustach objawia swoje prawdziwe oblicze. Jest dość krzykliwy i to w takim tandetnym wydaniu. Taka wersja koralowego nie bardzo pasuje do mojej urody i po prostu źle się w nim czuję. Satynowe wykończenie (pomimo nazwy produkt nie jest matowy) sprawia, że kolor jeszcze bardziej bije po oczach.


Nie zaprzyjaźniłam się z tym kosmetykiem. Poza przyjemną konsystencją i słodkim zapachem, nie potrafię znaleźć w tym produkcie zalet, które zachęciłyby mnie do wypróbowanie innych kolorów z tej serii.

Skład: ISOSTEARYL ISOSTEARATE, TRIDECYL TRIMELLITATE, POLYBUTENE, CYLOPENTASILOXANE, ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE, DISTEARDIMONIUM HECTORITE, METHYL METHACRYLATE CROSSPOLYMER, TALC, CERA ALBA (BEESWAX), DIMETHICONE CROSSPOLYMER, GLYCERYL BEHENATE/EICOSADIOATE, DIMETHICONE/VINYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, DIMETHICONOL, GLYCERYL CAPRYLATE, PROPYLENE CARBONATE, BHT, SODIUM SACCHARIN, RICINUS COMMUNIS (CASTOR) SEED OIL, PARFUM (FRAGRANCE), HEXYL CINNAMAL, MAY CONTAIN: CI 15850 (RED 6 LAKE/RED 7 LAKE), CI 77491, CI 77492, CI 77499 (IRON OXIDES), CI 77742 (MANGANESE VIOLET), CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE).

Cena: ok. 9 zł/4 ml
Dostępność: Drogerie Natura (druga szafa) - z powodu przeprowadzki do drugiej szafy pod koniec lata był wyprzedawany w Hebe i SP.
Ocena: 1,5/5

Nie wszystko złoto... Tołpa Dermo Face Lipidro Odżywczy krem regenerujący pod oczy

$
0
0
Chłodne miesiące nie sprzyjają mojej skórze. Przetłuszczająca się cera i dość "normalna" reszta ciała zaczynają wariować. Susza najczęściej atakuje moje łydki, dłonie i okolicę pod oczami. Trzeba ratować co się tylko da i wytoczyć cięższe działa. Tylko jak rozróżnić ostrą artylerię od ślepaków, skoro producenci tych drugich mamią obietnicami?

Powtarzałam wielokrotnie, że w kwestii kremów pod oczy nie jestem ekspertem. Ale nawet tak początkująca w tej dziedzinie osoba, jak ja, potrafi rozpoznać bubla. Bo bohater dzisiejszej notki, jest jednym z najgorszych kosmetyków, z jakimi zetknęłam się w tym roku.

Krem z Tołpy trafił w moje ręce za sprawą spotkania blogerek. Początkowo miałam go oddać mamie, bo wydawało mi się, że odżywczy krem będzie dla mnie zbyt ciężki. Ale ponieważ do kosmetyczki zawitał też odżywczy krem pod oczy AA, postanowiłam porównać te dwa specyfiki. AA mnie nie uwiódł, ale przy Tołpie jego działanie jest na medal.

Krem marki Tołpa zamknięty jest w niewielkiej (bo mieszczącej zaledwie 10 ml) aluminiowej tubce. Przyzwyczaiłam się do plastiku, więc takie rozwiązanie jest dla mnie nowością. Jak przeczytałam na kartoniku produktu, takie opakowanie kryje w sobie głębszą filozofię - "aluminiowa tubka nie zasysa powietrza i bakterii, dlatego krem jest dłużej bezpieczny." Wszystko pięknie, ale jest też druga strona medalu - jeżeli wypłynie za dużo kosmetyku (o co nietrudno) nie możemy go "wcisnąć" z powrotem. Tubka posiada niewielki dzióbek, który ułatwia dozowanie.

Zaskoczyła mnie konsystencja tego kremu. Po dość skoncentrowanym AA spodziewałam się czegoś równie konkretnego. Tymczasem z tubki wypłynęła bardzo rzadka maź, która łatwo się rozprowadza. Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy. Trochę zdziwiło mnie to, bo w składzie ma trochę konkretnych olei. Widocznie jednak jest ich odrobinka, bo produkt ma wyjątkowo lekką, wręcz wodnistą, formułę.

Jeżeli chodzi o działanie, to ten krem zdecydowanie zalicza się do wagi piórkowej. Nie robi niczego. A producent naobiecywał sporo. Po pół godziny od aplikacji skóra jest sucha. Niezależnie od tego, ile go nałożę, skóra go całkowicie wypija. Przypuszczalnie mogłabym wsmarować pół opakowania i efekt byłby równie marny. Odżywienie, regeneracja, wygładzenie? Tak, na pewno. Redukcja cieni pod oczami? Ekspresowa. I dodam tylko, że przeznaczony jest dla skóry wrażliwej, suchej i bardzo suchej. Powodzenia.

Wyjątkowo nieudany produkt. Może i za dużo od niego wymagam (czyli spełnienia choć jednej z obietnic producenta), myślę jednak, że poprzeczkę można obniżyć, ale nie powinno się jej zakopywać.


Skład: Aqua, Coco-Caprylate, Squalane, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Simmondsia Chinesis (Jojoba) Seed Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Peat Extract, Sodium Hyaluronate, Butyrosperum Parkii (Shea Butter), Cetearyl Alcohol, Cetearyl Glucoside, Ceteareth-25, Honey Extract, Panthenol, Allantoin, Hesperdin Methyl Chalcone, Dipeptyde-2, Palmitoyl Tetrapeptide-7, Glycerin, Steareth-20, Stearic Acid, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Sodium Citrate, Carbomer, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Benzyl Alcohol, Salicylic Acid, Sorbic Acid.

Cena: ok. 30 zł/10 ml
Dostępność: Super-Pharm, Hebe, apteki
Ocena: 1/5

Czyścioszek? L'oreal Ideal Soft Oczyszczający płyn micelarny

$
0
0
Jakimi cechami musi wykazywać się produkt, który w krótkim czasie będzie w stanie zjednać rzeszę fanek? Poza tym, że musi być po prostu dobry, powinien także trafiać na "podatny grunt". Płyn micelarny L'oreal dość szybko znalazł się na liście kosmetyków pożądanych, po tym jak zachwyciły się nim dziewczyny z Wielkiej Brytanii. Zjednoczone Królestwo, pod względem płynów micelarnych, zdaje się być prawdziwą pustynią, dlatego drogeryjny płyn okazał się nie lada gratką i zaczęło być o nim głośno. Na wieść o wprowadzeniu tej serii do Polski wiele dziewczyn pognało do drogerii, aby zmierzyć się z tym fenomenem, określanym wręcz mianem "odpowiednika Biodermy Sensbio". Tanie rozwiązania są zawsze pożądane, dlatego i ja musiałam sprawdzić ten produkt na własnej skórze.

Do płynu micelarnego marki L'oreal podchodziłam bardzo sceptycznie. "Idealna" seria ma trzy odsłony i tak się złożyło, że jej "świeża" wersja była niezbyt łaskawa dla mojej cery. Czy "miękkiej" poszło lepiej?

Opakowanie tego produktu jest tak nieskomplikowane, że nie ma sensu się nad nim rozwodzić. Prosta butla jest solidnie wykonana i wytrzymała.

Odnośnie konsystencji też nie mogę zbyt wiele napisać. Woda prawie jak ta z kranu. Gdy wstrząśniemy butelką to pojawi się delikatna piana, ale nie zauważyłam, że płyn pienił się wściekle na waciku. Nie pozostawia na twarzy żadnej warstwy - ani irytująco lepkiej, ani przyjemnie nawilżającej. Można powiedzieć, że jest obojętny dla skóry. Nie podrażnia cery. Natomiast trochę szczypie w oczy - Bioderma, do której ten kosmetyk jest porównywany, tego nie robiła.

W kwestii demakijażu nie jest asem. Zmywa makijaż twarzy, dobrze radzi sobie także ze szminkami, natomiast słabo wychodzi mu usuwanie produktów do oczu - przy jasnych cieniach jeszcze coś zdziała, ale zwykła maskara sprawia mu problem. Kredki, tusze, a także ciemne kolory na powiece lubi rozmazać na pandę.


Może ten produkt nie jest idealny do zmywania makijażu, to jednak polubiłam go w roli toniku. Czasami rano, gdy przemywałam nim twarz, zastanawiałam się, czy w nocy wybrałam się na wycieczkę do kopalni. Znakomicie oczyszcza twarz, gdy zastosuję żel i poprawię tym płynem, to mam pewność, że moja cera jest czysta.

Choć ten produkt mnie nie oczarował całkowicie, to jednak sądzę, że jest godny uwagi. Jeżeli szukacie delikatnego produktu do demakijażu twarzy, który mimo swojej niepozorności zmywa każdy brud, jest to kosmetyk dla was. Gdy natomiast kiełkuje wam w głowie chęć używania go do usuwania makijażu oczu, radzę się zastanowić i postawić raczej na płyny dwufazowe.

Skład: Aqua, Hexylene Glycol, Glycerin, Poloxamer 184, Disodium Cocoamphodiacetate, Disodium EDTA, Polyaminopropyl Biguanide.

Cena: ok. 18 zł/200 ml
Dostępność: Rossmann, Hebe, Natura, Super-Pharm, Kaufland
Ocena: 4/5

Czyste jak łza. Balea Professional Tiefenreinigung Shampoo (Szampon głęboko oczyszczający)

$
0
0
Nie jestem włosomaniaczką, ale uwielbiam czytać blogi dziewczyn, które na kłakach znają się jak nikt inny. Zawsze z wielkim zaciekawieniem przyswajam porady dotyczące trików pielęgnacyjnych, by potem szybko zapomnieć o zastosowaniu choćby ułamka z nich. Czasem jednak coś utkwi mi w głowie i z wielkim nabożeństwem przechodzę do realizacji. Przeczytałam, że włosy od czasu do czasu wymagają dogłębnego oczyszczania. Uwielbiam porządne mycie w przypadku twarzy, dlatego stwierdziłam, że taki myk pielęgnacyjny jest w sam raz dla mnie. Nic więc dziwnego, że gdy podczas zakupów w DM z półki uśmiechnął się ten produkt, nie mogłam się oprzeć.

Szampon mieści się w elastycznej tubie. Na pierwszy rzut oka jest to rozwiązanie wygodne. Niestety, biorąc pod uwagę konsystencję produktu, tego typu opakowanie nie sprawdza się najlepiej. Szampon jest bardzo rzadki, wręcz wodnisty i po otwarciu klapki po prostu sam wypływa. Wylatuje go stanowczo za dużo w stosunku do tego, ile płynu wystarczy do uzyskania piany. Kosmetyk po prostu się marnuje.

Produkt przepięknie pachnie. To taki orzeźwiający, chłodny zapach, który kojarzy mi się z lodem. Na szczęście nie chłodzi - o tej porze roku to byłoby zabójstwo :).

Głównym zadaniem tego produktu jest oczyszczanie. Szampon znakomicie wywiązuje się z tego zadania, włosy po jego zastosowaniu są naprawdę czyste. Tak je odziera ze wszystkiego, że bez porządnej porcji odżywki (a najlepiej maski) wyglądają jak chrust. Są suche jak pieprz i sprawiają wrażenie połamanych. Niestety, szampon okazał się zbyt agresywny dla mojej skóry głowy. Nawet zastosowany raz na jakiś czas powodował łuszczenie i swędzenie skóry. Ze względu na walory myjące dość dobrze sprawdza się za to do mycia pędzli z syntetycznego włosia. Nie polecałabym go do tych z kociego ogona, ups, włosia naturalnego, bo robi mniej więcej to samo, co czuprynie na głowie - pędzle robią się kujące i nieprzyjemnie drapią skórę.

Szampon Balea mnie nie zachwycił. Zdecydowanie nie jest to produkt, do którego warto wzdychać.

Skład: AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE, COCAMIDOPROPYL HYDROXYSULTAINE, SODIUM CHLORIDE, GLYCERIN, PANTHENOL, ZINC SULFATE, BETAINE, MENTHOL,HYDROXYPROPYL GUAR HYDROXYPROPYLTRIMONIUM CHLORIDE, PARFUM, COCO-GLUCOSIDE, LAURETH-2. CITRIC ACID, LACTIC ACID, SODIUM BENZOATE.

Cena: 1,45 euro/250 ml
Dostępność: Drogerie DM
Ocena: 2/5

Zadanie: odżywianie. DeBa Repair Conditioner

$
0
0
Sklepy, które oferują szeroki wachlarz produktów to zło. Jak kobieta pójdzie do piekarni, to kupi chleb i bułki, z warzywniaka przyniesie ziemniaki i pomidory. A jak wybierze się do marketu? Chodzi, rozgląda się, co tu ciekawego mają... Zazwyczaj znajdzie się coś, wcale nie niezbędnego, co tak ochoczo będzie pchało się do koszyka, że ulegnie. Cóż... Początkowo obiecywałam sobie, że nie przyniosę do domu odżywki z Biedronki, ale co do czego przyszło, złapałam butlę i poleciałam do kasy. Wcale tego nie żałuję.

Marka DeBa jest pewnego rodzaju nieodkrytym lądem. Większość z nas po raz pierwszy zobaczyła kosmetyki DeBy w Biedronce - najpierw pojawiły się kremy do rąk, a w jednej z kolejnych gazetek szampony i odżywka. Z racji świetnego stosunku ceny do pojemności, produkty do włosów zrobiły furorę.

Opakowanie odżywki jest bardzo proste, ale etykieta cieszy oko. Butelka kończy się korkiem z klapką, co jest całkiem wygodnym rozwiązaniem.

Zaskoczyła mnie konsystencja tego kosmetyku. Spodziewałam się wręcz kremowej konsystencji, tymczasem DeBa jest rzadka jak mleczko. Z powodu takiej formuły, trzeba jej sporo nanieść na włosy. Pomimo sporej pojemności (aż 400 ml), przez wzgląd na (nie)wydajność, odżywka wystarcza mniej więcej na tyle, co standardowy kosmetyk tego typu (200 ml). Zapach jest ładny, choć nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Takie mydliny.

Nie spodziewałam się cudów po tej odżywce i takowych nie było. DeBa robi jednak to, czego nie czyniła wygładzająca Balea - nawilża. Moje włosy ją piją i stają się takie bardziej mięsiste w dotyku (ale nie takie jak po masce Alterry). Nadaje trochę blasku, ułatwia rozczesywanie. Brakuje mi tu jednak dociążenia, czupryna nadal jest trochę zbyt puszysta. Gdy nałożę ją blisko skóry głowy, tworzy czepek.

Dość spontaniczny zakup w Biedronce okazał się trafnym wyborem. Choć odżywka DeBa nie jest idealna, to jednak uważam, że jest to produkt, który całkiem nieźle sobie radzi.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Glycerin, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Sodium Lactate, Parfum, Lactic Acid, Argania Spinosa Kernel Oil, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Lilial, Citronellol, Hexyl Cinnamal.

Cena: 16 zł/400 ml
Dostępność: można sprawdzić na stronie importera KLIK
Ocena: 3,5-4/5

Summa summarum - 2013 w pigułce

$
0
0
Ostatnie dni grudnia tradycyjnie stanowią czas na przemyślenia, podsumowania i snucie planów na następne 12 miesięcy. Nic więc dziwnego, że na blogach obrodziło postami z ulubieńcami upływającego roku i postanowieniami na przyszły. Postanowiłam, że 2013 zamknę postem, w którym podsumuję upływający czas. Nie będzie to jednak notka, w której skupię się tylko na ulubionych i znienawidzonych produktach. Jeżeli interesuje was to, jak wyglądały u mnie w tym roku różne kwestie związane z urodą, to zapraszam do dalszych części.

1. Dryfowanie w nieznanym kierunku, czyli nowa marka w kosmetyczce

Źródło
Choć markę Yves Rocher kojarzyłam od dłuższego czasu, to jednak znałam ją wyłącznie ze słyszenia. W tym roku nastąpił przełom i zdecydowałam się zaprzyjaźnić z tymi francuskimi wyrobami. W dalszym ciągu uważam, że kosmetyki YR nie są warte swoich regularnych cen. Marka potrafi jednak skutecznie przyciągać klienta wiecznymi zniżkami i gratisami - klientki YR można wręcz określić mianem wyznawczyń (niedowiarkom polecam lekturę wątku o tej marce na Wizażu, szczególnie, gdy pojawia się nowa oferta). Nadal poznaję ich propozycje, kosmetyki mają różne, lepsze (żel Pure Calmille, peeling do stóp Beaute des Pieds, szminki Grand Rouge) i gorsze (mleczko opóźniające odrastanie włosków). Bakcyla złapała także moja mama i, o dziwo, mój tata. 

2. Działo się, oj, działo... Wydarzenie kosmetyczne

Wydarzeniami tego roku były bez wątpienia promocje -40%, imprezy wręcz cykliczne. Choć po raz pierwszy tego typu obniżki pojawiły się na szerszą skalę w zeszłym roku, to jednak właśnie w obecnym 40 stało się ulubioną liczbą wielu z nas :D. Częstotliwość rabatów tego typu pokazuje, jak bardzo firmy walczą o klientów. Hebe, Rossmann, Super-Pharm... Nawet lekko śnięta Natura. Promocje tego rzędu sprawiły, że teraz właściwie mniejsza zniżka mało kogo interesuje :).
Tak duże rabaty są sprytnym zagraniem. Teoretycznie wydaje się nam, że oszczędzamy, ale tak naprawdę pozwalamy sobie na znacznie więcej - "normalnie" niczego byśmy nie kupiły, ale ze względu na promocję, w koszyku ląduje tusz, podkład i róż :). Interes się kręci, a klient (początkowo) zadowolony.

3. Toż to szok! Spore zaskoczenie


Idzie sobie człowiek spokojnie na zakupy, po bułki, pomidory i inne takie. Wędruje po markecie, bo, żeby dostać się na linię kas, trzeba się przespacerować przez całą halę sprzedaży. Chodzi więc człowiek i się rozgląda. Patrzy na prawo, zwraca głowę w lewo... A tam... Bach! Nagle, spośród półek atakują szafy z kolorówką. I to nie taką pierwszą lepszą, która w sklepach wiekopowierzchniowych się zdarza. Wprowadzenie Catrice i Essence, czyli niedrogich i popularnych marek makijażowych do marketu to świetny pomysł (Essence jest w niektórych Tesco Extra, ale Catrice debiutuje poza drogeriami w naszym kraju), o czym może świadczyć fakt, że wiecznie ktoś się przy szafach kręci, a towar często jest przebrany. Mam nadzieję, że wkrótce te kosmetyki trafią pod strzechy innych sklepów Kaufland.

4. Płacz i zgrzytanie zębami, czyli największy błąd

Rodzina (ściślej mówiąc: mama i ciotki) od lat namawiały mnie, abym zaszalała (ileż można chodzić w tym nudnym kucyku, zmieniłabyś coś!). Pomysły miały różne, a to grzywka, a to pasemka, cieniowanie... W końcu zdecydowałam się ulec namowom i poprosiłam fryzjerkę o wycieniowanie włosów. Początkowo byłam zadowolona, bo nieład na głowie wreszcie miał sens. Z czasem jednak, przestało mi się to podobać. Włosy wyglądały na zniszczone, poszarpane i wiecznie spuszone. Cóż, więcej nie zdecyduję się na tak drastyczne cięcie. Na szczęście włosy to nie zęby i odrosną (choć, biorąc pod uwagę ich tempo wypadania, to prędzej będę łysa).

5. Lekko, łatwo i przyjemnie - praktyczne rozwiązania

a) jonizacja
Źródło

Nie przepadam za suszeniem włosów przy użyciu suszarki i w miarę możliwości staram jej nie używać. Wolę, żeby czupryna schła naturalnie. Są jednak sytuacje podbramkowe, gdy muszę szybko doprowadzić się do stanu używalności i przy takich okazjach muszę skorzystać ze strumienia ciepłego powietrza. Moja niechęć ma pewne podstawy. Wcześniej posiadane urządzenie sprawiało, że moje włosy po wysuszeniu zachowywały się okropnie. Wyglądałam jak wściekły lew. Na nic zdawało się stosowanie silikonowych preparatów, które miały dociążać włosy. Gdy staroć odszedł do krainy rupieci, nie płakałam za nim wcale. Suszarka jest jednak potrzebnym gadżetem, więc zdecydowałam się na nowy model, nierujnujący budżetu, kompaktowy sprzęt marki Zelmer. I okazał się on dobrym wyborem. Dzięki temu, że suszarka posiada funkcję jonizacji, włosy przestały zachowywać się po wysuszeniu jak lwia grzywa.


b) turban

Kolejny wynalazek, który sprawia, że włosom (a właściwie ich właścicielce) żyje się lepiej. Przez całe życie (no dobra, prawie) zawijałam umyte siano w zwykły ręcznik frotte, który co prawda dobrze wchłaniał wodę, ale był ciężki. Ponadto noszenie go, nawet przez tych kilka minut, było bardzo uciążliwe, wiecznie się rozwalał. Turban z mikrofibry jest lżejszy i ma zapięcie, który dobrze trzyma go na głowie, co pozwala na wykonywanie właściwie dowolnych ruchów. Taka mała rzecz, a cieszy.

Źródło, źródło

c) pudełka, pojemniki i inne "słoiki"

"Tyko idiota ma porządek, geniusz panuje nad chaosem" - to chyba motto każdej bałaganiary. W tworzeniu "artystycznego nieładu" jestem naprawdę niezła. Ale czasem pojawiają się trudności w znajdowaniu rzeczy, które są już, teraz i natychmiast potrzebne, co rodzi frustrację. Postanowiłam, że rozprawię się trochę (tak z grubsza) z tym nieporządkiem. Rozpoczęłam poszukiwania pudełek, które pozwolą na posegregowanie bajzlu. Ceny specjalnych organizerów nie są zbyt niskie (serio, ponad 40 zł za plastikowe pudełko z przegródkami?), dlatego trzeba sobie radzić inaczej. Z pomocą przyszła Ikea, która w swoim asortymencie ma cały szereg produktów ułatwiających przechowywanie w niewysokich cenach. Pędzle wylądowały w pięknym świeczniku, który jest jednocześnie ozdobą, a inne "dowody zbrodni", galopującego kosmetykoholizmu, znalazły się w pojemniku na sztućce. Od razu lepiej :).

6. Dno i dwa metry mułu. Kosmetyczne pomyłki: pielęgnacja

Źródło

a) L'oreal Ideal Fresh Orzeźwiający żel do mycia twarzy- choć "zima" w pełni, zapewne wiele z was już w myślach planuje urlop. Nieliczne szczęściary wybiorą się zapewne do ciepłego raju w okresie ferii. Ale te, którym nie będzie dane odwiedzić np. Egiptu, mogą mieć jego namiastkę już teraz, za niecałe 20 zł. L'oreal Ideal Fresh zapewni ci Saharę na twarzy :).
Źródło

b) Bielenda Afrodyzjak Olejek do kąpieli i pod prysznic Ylan-ylang i róża - kosmetyk z gatunku tych, które są i pachną. Na tym jego działanie się kończy. Poza tym nie rozumiem, dlaczego producent określa ten produkt mianem olejku, skoro obok żadnego tłuściocha nie stał. Nie przypomina nawet olejku pod prysznic np. Nivea. Zwyczajny płyn do kąpieli z piękną otoczką.
Źródło

c) Tołpa Dermo Face Lipidro Odżywczy krem regenerujący pod oczy - nie potrafię zrozumieć tego, że marka z takim potencjałem tak koncertowo strzeliła sobie w stopę. Przypisywanie lekkiemu mleczku właściwości odżywczych, które mają sprostać potrzebom suchej skóry to działanie "nieco" na wyrost. Krem nie robi właściwie nic, ceni się zaś dość konkretnie.

7. Ślepa uliczka. Niewypały: kosmetyki kolorowe

Źródło

a) Essence Stay Matte Lip Cream 01 Velvet Rose- ten kosmetyk ma tak przyjemną konsystencję musu i tak apetycznie pachnie, że aż żal mi go prezentować w tej części notki. Cóż jednak zrobić, jeżeli to właściwie jego jedyne atuty. W pozostałych kwestiach to porażka na całej linii. Kolor jest dość tandetny, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to nowy perłowy róż. Nie zachwyca także trwałość. Zresztą, nie chciałabym, aby tak okropnie rozkładający się na ustach kosmetyk, był długotrwały.
Źródło

b) Lovely Nude Nail Polish 02 - z markami Wibo i Lovely mam jakiś problem. Jakoś odrzuca mnie od ich kosmetyków. Czasem jednak dam się ponieść chwili i przynoszę do domu jakąś niedrogą pierdołę. Kilka razy udało mi się trafić na całkiem niezły kosmetyk, ale nie tym razem. Lakier Lovely to plastelina w butelce, która schnie tak wolno, że prędzej człowiek doleci na Plutona.

Źródło

c) Synergen Korektor antybakteryjny 01 Vanilla- pomarańczowa pasta, która kryje dobrze, ale sprawia, że buzia wcale nie wygląda lepiej. Co to za różnica, czy placki są czerwone, czy pomarańczowe? Moim zdaniem, żadna.

8. Dobry ruch. Ulubieńcy pielęgnacyjni
Źródło

a) La Roche-Posay Effaclar Duo - to było najlepiej wydane 34 zł w moim życiu. Ten krem zrobił prawdziwą rewolucję na mojej twarzy, po kuracji tym produktem nie poznałam swojej cery. Zamieniłam Effaclar na krem z SVR i mogę stwierdzić, że inwestycja w apteczną pielęgnację to słuszny wybór.

Źródło

b) Zrób Sobie Krem Korund - choć wokół korundu (jak i masy innych półproduktów) kręciłam się od dłuższego czasu, to jednak nigdy nie wcieliłam tych myśli w życie. Gdyby dobra dusza nie wcisnęła mi małej paczuszki z białym proszkiem, to z pewnością nie zapoznałabym się z nim jeszcze przez jakiś czas. Korund jest fantastyczny! Nie wierzyłam w niszczycielską siłę tych mikrodrobinek, ale maleństwa okazały się ostre jak brzytwa i sprostały oczekiwaniom pod względem ścierania.


9. Upiększacze. Sprawdzone produkty kolorowe
Źródło

a) Bell BB Cream - choć początek roku witałam z minerałami, to jednak w połowie 2013 naszło mnie na klasyczny fluid. Bardzo chwalono krem BB z Bell, dlatego na niego padł mój wybór. Świetny podkład w niewysokiej cenie. Zużyłam go prawie do końca, ale musiałam odstawić, bo kolor (Natural) zrobił się za ciemny. Planuję do niego wrócić, gdy tylko nabiorę trochę koloru.

Źródło

b) Max Factor Kohl Pencil 090 Natural Glaze - marka Max Factor nie należała do tych marek, na których kosmetyki chorowałam. Puder Creme Puff i tusz 2000 Callories jakoś niespecjalnie zachęciły mnie do eksperymentów z produktami MF. Jednak od pewnego czasu migały mi bardzo pozytywne recenzje kredki w cielistym odcieniu, idealnym na linię wodną. Zastanawiałam się nad nią tak długo, że gdy rozpoczęłam jej poszukiwania w trakcie promocji -40% musiałam się trochę nabiegać. Choć w końcu udało mi się ją dorwać w niższej cenie, to uważam, że jest to produkt warty nawet tych 30 zł w cenie regularnej. Oczy mi łzawią, tusz spływa, a kredka pozostaje niewzruszona. To jest to!

10. Miejscówki, czyli gdzie warto kupować

Źródło

a) Drogeria Hebe - gdy przekroczyłam próg Hebe, właściwie z miejsca polubiłam tę drogerię. Choć w kwestii obsługi można znaleźć kilka mankamentów (biedny pan ochroniarz, który musi witać każdego klienta i ekspedientki wyskakujące zza każdej półki), to jednak muszę pochwalić to, że jak przyjdzie co do czego, naprawdę znają się na rzeczy. Ten sklep, oprócz bogatego asortymentu (znajdziemy tu m.in koreański Purederm, Tołpę, Pamer's, Kallosa, Organix, Batiste, Białego Jelenia, Avę, Bandi, Revlon, Essie, Eveline, Catrice, Essence, Bell, Sally Hansen, EcoTools, Greenland), ujął mnie tym, że kosmetyki kolorowe są zabezpieczone taśmą. Nie stanowi to stuprocentowej gwarancji ochrony przez zmacaniem, ale taki "nadgryziony" kosmetyk można łatwo rozpoznać i się przed nim ustrzec.

b) Sklep Zielarsko-Medyczny (Wrocław, ul. Krupnicza) - ten punkt istnieje odkąd pamiętam. Świetny wybór kosmetyków o bardziej naturalnych składach, z półek uśmiechają się np. Fitomed, Sylveco (pełna oferta), Oczar, Arigletz i Apis. Dodatkowo, oprócz kosmetyków, znajdziecie tu szeroki wachlarz przypraw bez wzmacniaczy, a także ziół. Atutem tego miejsca jest niebywała wiedza pani, która sprzedaje - świetnie orientuje się w asortymencie, wie, co z czym i na co.

Źródło
c) Drogeria Żaczek (Wrocław, Hala Kupców Perła, ul. Widna) - odnośnie tego sklepu miałam wcześniej dość mieszane uczucia. Miałam wrażenie, że każdemu klientowi bacznie patrzy się na ręce. Robienie zakupów w takiej atmosferze jest nie do końca przyjemne. Ostatnio panie stały się bardziej dyskretne i ich kontrola aż tak nie irytuje. Tym, co wyróżnia tę placówkę jest bogaty wybór kosmetyków - mają tam IsaDorę, Lumene, Artdeco Eveline, Paese (kolorówkę i pielęgnację), Virtual i Joko, Flormar (lakiery), Golden Rose (też lakiery), Adosa, Himalaya Herbals (dział z pielęgnacją twarzy zajmuje kilka regałów), pielęgnację włosów z Ziaji, zatrzęsienie farb do włosów. Ceny są całkiem przystępne, niektóre produkty bywają tańsze niż w drogeriach o ogólnopolskim zasięgu (np. Maybelline Baby Lips kosztuje tam 8,90 zł, podczas gdy w Rossmannie 9,99 zł).

Pod względem kosmetycznym ten rok muszę uznać za udany. A wy?

Nowy rok na starych śmieciach... Zużycia grudniowe

$
0
0
Pewnie wiele z nas zmienia kalendarz na nowy model z myślą o tym, że początek kolejnego roku oznacza czystą kartę. Tworzymy plany, postanowienia, wieszamy zdjęcia szczupłych dziewczyn na lodówkach, składamy sobie samym rozmaite obietnice... Byłoby cudownie, gdyby 1 stycznia każdego roku każdy budził się w magiczny sposób lepszy, bardziej szczęśliwy, bez problemów na karku i bez żadnych obowiązków. Marzenia ściętej głowy, prawda :D? Tak dobrze nie ma (i nie będzie), pewne kwestie nadal będą nam wierciły dziury w brzuchach. Życie, życie :D. 

Koniec roku był czasem podsumowań w blogosferze. Ulubieńcy i postanowienia zagościły na blogach. I ja się pokusiłam o mały bilans. Myślałam nad tamtą notką dość długo i z tego powodu zupełnie zapomniałam pochwalić się denkiem. Nic straconego, zrobię to dzisiaj :).


Było: Alverde Intensiv-Aufbau Shampoo - o tej serii Alverde słyszałam wiele dobrego, dlatego zdecydowałam się na spróbowanie, czy warta jest tego szumu i kupiłam szampon. Żałuję, że nie wzięłam odżywki przy okazji. Szampon okazał się rewelacyjny - świetnie oczyszczał, a przy tym nie podrażniał. Dodatkowo sprawiał, że włosy nie były aż tak bardzo napuszone. Alverde zapowiedziało na początku listopada, że ta linia zostanie wycofana. Na razie jednak ciągle wisi na stronie DM - jeżeli będę w najbliższym czasie i jeszcze zastanę jakieś resztki, to się skuszę na intensywnie odbudowujący duet.

Jest: Alverde Nutri-Care Shampoo - z tym panem chyba aż tak się nie polubimy...


Było: Fitomed Żel do mycia twarzy do cery tłustej i trądzikowej (RECENZJA) - żel, który świetnie oczyszcza syfiącą się cerę, bez zrobienia z niej Sahary.

Jest: Yves Rocher Pure System Daily Exfoliating Cleanser - niby gały widziały, co brały, ale jakoś nie zauważyły, że żel ma mieć działanie złuszczające. A może przyswoiły ten fakt, tylko ja nie wpadłam na to, że produkt oczyszczający pory będzie z drobinkami. No cóż...


Było: L'oreal Ideal Soft Oczyszczający płyn micelarny (RECENZJA) - nie do końca dał radę jako płyn do demakijażu, więc obsadziłam go w roli toniku. Sprawował się nieźle w tej roli, ale nie podbił mojego serca na tyle, żebym popędziła po kolejne opakowanie.

Jest: Fitomed Tonik oczyszczający do cery tłustej - tonik, podobnie jak jego brat żel, jest fantastyczny. Zanosi się na to, że niedługo twarz będę oczyszczała wyłącznie produktami Fitomed :).


Było: Bourjois Express Eye Makeup Remover (RECENZJA) - całkiem niezły płyn dwufazowy, choć chyba już do niego nie wrócę. Zdecydowanie bardziej ufam Garnierowi.

Jest: Rival de Loop Clean&Care Augen Make-up Entferner - kupiłam go w czerwcu, więc w końcu wypadałoby go zacząć używać, prawda? Odleżał chyba swoje :D.


Było: AA Cera Mieszana Starter Matujący pod makijaż - z bazami pod makijaż nie mam dużego doświadczenia. Ale ten krem to nie do końca baza. Poddaję w wątpliwość jego "bazowatość", bo nie robi tego, z czym wszelkiego rodzaju bazy się kojarzą - nie przedłuża trwałości makijażu. Stosowałam ten krem sumiennie każdego poranka przez kilka miesięcy i byłam wręcz szczęśliwa, kiedy się skończył. Owszem pozostawia twarz matową i gładką, nie ściągając i nie wysuszając przy tym skóry. Niestety po około 2 godzinach cera się świeci gorzej niż w przypadku, gdybym niczego na nią nie nakładała. W zapasach mam jeszcze wersję nawilżającą, może ona nie zrobi takich numerów.

Jest: SVR Lysalpha Active creme - ten krem miałam stosować w miejsce Effaclaru Duo na noc. Ale jakoś tak uśmiechało się do mnie serum z witaminą C, że zdecydowałam się przemodelować pielęgnację twarzy i upchnęłam SVR na "pierwszej zmianie", czyli rano.


Było: Tołpa Dermo Face Lipidro Odżywczy krem regenerujący pod oczy (RECENZJA) - Koszmar. Dramat. Masakra.

Jest: 5 Minut Express Effect Żel zmniejszający cieni i obrzęki pod oczami - tubka ma pojemność aż 40 ml, Tołpa wygląda tutaj wyjątkowo biednie. A cena taka sama :D.


Było i jest: AA Technologia wieku Maseczka zwężająca pory - chyba próbuję zaklinać rzeczywistość i naprawdę chcę, żeby ten produkt się u mnie sprawdził. To moje trzecie opakowanie (w zapasach jest jeszcze czwarta saszetka), a nadal nie rzucił mnie na kolana. Chyba zacznę szukać efektów z lupą :D.


Było: Alverde Lippebalsam Vanille Mandarine - ten produkt był kilka miesięcy temu prawdziwym hitem. Skoro wszyscy chwalili, to musiałam go mieć (z wanilią? Biorę!). Trochę rozczarował pod względem zapachu (ziołowo-mandarynkowy bez szczypty wanilii), ale działał świetnie. Został wycofany, ale nie będę płakała, bo wersja nagietkowa działa równie dobrze, a pachnie zdecydowanie lepiej.

Jest: Nuxe Reve de Miel Balsam do ust (w domu) i Alverde Lippenbalsam Calendula (mieszkaniec torebki)


Było: Yves Rocher Culture Bio Miód i muesli oraz Palmolive Aromatherapy Warm Vanilla - płynne, przezroczyste formuły nie sprzyjają mojej skórze zimą. Na te produkty zareagowały wzmożoną produkcją ochronnego, suchego pancerza. 
Maluch z YR zaskoczył mnie swoim zapachem, który bardziej przypomina marcepan niż miód (którego nienawidzę) i płatki muesli. Palmolive też wyobrażałam sobie inaczej, w tym przypadku rzeczywistość okazała się niezbyt różowa. Uwielbiam wanilię, a w tym żelu otrzymałam jej karykaturę, w której pierwsze skrzypce grały mydliny.

Jest: Nivea Supereme Touch Kremowy żel pod prysznic - żele Nivea to chyba jedyne kosmetyki tej marki, które cenię, i które od lat mieszkają w mojej łazience. Kremowe formuły okazują się idealne w sezonie grzewczym, bo nie wysuszają.


Było: Bath&Body Works Pink Chiffon Body Lotion - z oceną tego kosmetyku miałam ogromny problem, bo nie bardzo wiedziałam, do jakiej kategorii go zaklasyfikować. Ale skoro producent twierdzi, że to balsam do ciała, właśnie tak ten produkt potraktowałam. Więcej już w weekend.

Jest: Organique Coconut Oil - moje włosy nie lubią oleju kokosowego, ale zanosi się na to, że łydki pokochają.


Było: Jardins Żel ślimaczy pielęgnująco-regenerujący - dużo słyszałam o zbawiennym wpływie ekstraktu ze śluzu ślimaka na blizny, w szczególności te po trądziku. Doczytałam jednak, że ten składnik świetnie sprawdza się także na rozstępy. Produkty na zebrę to zdecydowanie moja bajka, więc musiałam przetestować to na sobie. I co? Właściwie nic, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego działania. Żelowa formuła niekoniecznie sprawdziła się na ciele - produktu trzeba było dużo, bo wnikał w skórę szybko, przez co był niewydajny (moje odczucia mogą być spowodowane zbyt krótkim czasem używania). Pozostawiał taką przyjemną, gładką otoczkę (mmm, silikoniki). Jednak, jeżeli po aplikacji nieopatrznie przejechałam dłonią po nasmarowanych miejscach, to zbierałam frędzle z żelu. Sądzę więc, że nie będzie dobry do twarzy, jeżeli ktoś będzie chciał nałożyć makijaż.

Jest: L'biotica Evolet Blizny&rozstępy


Tymczasowo niezastapiony: Balea Rasiergel Caribbean Dreams (RECENZJA) - ułatwiał i uprzyjemniał depilację, ale nie jest to produkt, bez którego nie mogę się obejść, żel pod prysznic też zdaje egzamin. Jeżeli będę miała okazję, z pewnością zaopatrzę się w wersję maślankowo-cytrynową :).

Na finiszu 2013 r. nie popisałam się może wybitną ilością zużytych kosmetyków, ale cały czas nad tym pracuję. W 2014 r. będzie lepiej (taką mam nadzieję)!

Pachnę i... pachnę. Bath&Body Works Pink Chiffon Body Lotion

$
0
0
Spośród całej gamy ksywek, którą określa mnie rodzina, jedna jest wyjątkowo trafna. "Wąchaczka" woła tato, ilekroć ja i mój nos robimy mały rekonesans. Nic na to nie poradzę, lubię zapachy, choć w ich określaniu jestem kiepska. Kocham obwąchiwać nowe książki, kawę, jedzenie, skórzane ubrania... Może to dziwne, ale tak mam i już :D. Cenię więc rzeczy, które wyróżniają się aromatem - raczej w pozytywnym znaczeniu tego sformułowania. Zapach jest jednym z tych aspektów, które potrafią mnie przekonać do nielubianych czynności. Pomimo, że moja skóra w sezonie grzewczym szaleje, często trudno jest mi się przemóc i odpowiednio zadbać o dobre nawilżenie. Dlatego w produktach do pielęgnacji ciała tak istotną rolę odgrywa dla mnie zapach. Choć nawet najpiękniejszy aromat nie odbiera mi zdolności dostrzegania mankamentów na innym polu...

Balsam znajduje się w niewyszukanym opakowaniu, które jest wyprofilowane, co ułatwia trzymanie butelki. Produkt dozuje się za pomocą korka z klapką. Niestety, nie można postawić butelki "na głowie", co wydłuża odrobinę czas potrzebny na wydostanie balsamu, gdy sięga on dna. Nowa wersja opakowania wydaje się być bardziej praktyczna pod tym względem (do obejrzenia TU).

Kosmetyk ma dość typową dla balsamu konsystencję - nie jest zbity, ale nie wykazuje się taką płynną formułą jak mleczko. Łatwo się rozprowadza, nie ma problemów z rozcieraniem. Balsam praktycznie od razu się wchłania, nie pozostawia w żadnej mierze tłustej warstwy.

Tym, co stanowi główny atut tego produktu, jest zapach. O ile w przypadku mgiełki mnie nie zachwycił, tak w balsamie całkowicie mnie urzekł. Nie wiem dlaczego, może spowodowane to jest tym, że od zapachu do ciała wymagam sporo, zdecydowanie mniej zaś od pachnącego balsamu :). To pokręcone, wiem. Możliwe, że na moje pozytywne odczucia miała wpływ trwałość - zapach balsamu utrzymuje się na skórze przez około 4-5 godzin, podczas gdy mgiełka z tej samej linii pozostawała na ciele zaledwie pół godziny. Cieszę się, że balsam pozwala się cieszyć tym dziewczęcym aromatem, który kojarzy mi się z kwitnącym sadem.

Dość długotrwały zapach nie jest w stanie przysłonić mankamentów tego produktu. Balsam zawodzi na całej linii w kwestii, w której powinien się spisywać na medal, czyli pielęgnacji ciała. Gdy się wchłonie, poza zapachem, nie pozostawia niczego. Nawilżenie jest tak słabe, że prawie niewyczuwalne. Moje łydki nadal mają fakturę papieru ściernego, są nieprzyjemnie suche. Niezależnie od ilości balsamu, jaką nakładam, efekt jest identyczny.

Ten kosmetyk to idealna opcja dla osób, które poszukują zapachu, który mogą nanieść na całe ciało. Nie sprawdzi się natomiast u tych z was, które oprócz zapachu chciałby się cieszyć gładką i nawilżoną skórą. Pink Chiffon nie podbił mojego serca, choć nie wykluczam, że skuszę się na jakiś balsam BBW podczas wyprzedaży - ceny regularnej nie jest wart.

Skład: Aqua, Glycerin, Petrolatum, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Parfum, Dimethicone, Ceteareth-20, Butyrospermum Parkii Butter, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Tocpherol Acetate, Neophentyl Glycol Diheptatonate, Carbomer, Isodecane, Tetrasodium EDTA, Disodium EDTA, Butylene Glycol, Isopropyl Alcohol, Sodium Hydroxide, BHT, Diazolindyl Urea, Methylparaben, Benzyl Alcohol, Propylparaben, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool, CI 16035, CI, 17200, CI 42090.

Cena: 49 zł/236 ml
Dostępność: sklepy BBW (Warszawa: Galeria Mokotów, Złote Tarasy)
Ocena: 3/5

Zapisane w genach, czyli historia pewnego wyjazdu

$
0
0
Nie przepadam za określaniem kogoś mianem przyjaciela. To słowo wydaje mi się jakieś takie "duże". Mam raczej bliższych i dalszych znajomych/kolegów. Ale przyjaciółkę tylko jedną - mamę. Nie ma lepszego kompana niż moja mama. Anielsko cierpliwa, sympatyczna i zawsze uśmiechnięta. Nie to, co jej mrukowata, obrażalska córunia z wiecznie skrzywioną miną. Pod pewnymi względami jesteśmy jednak podobne. Uwielbiamy robić zakupy. Zazwyczaj nie czynimy tego razem, bo każda biegnie w innym kierunku, ale w przypadku kosmetyków mama pozwala na to, żebym przejęła kontrolę, nie interesując się specjalnie tymi tematami :). W zeszłym roku, podczas krótkiej rodzinnej wizyty, zaciągnęłam ją do DM. Sądziłam, że będę musiała ją długo namawiać na kolejną wizytę. O dziwo, mama sama zaproponowała wyjazd w zeszły weekend, co więcej, musiała mnie przekonywać. Zakupoholizm jest dziedziczny :).

Skoro uzupełniałyśmy zapasy męskich kosmetyków, nie mogłam się powstrzymać i nie złapać czegoś dla siebie. Zapasy topnieją w niewielkim stopniu, ale coś jeszcze się w szafie zmieści. Nie miałam czasu na roztrząsanie każdego punktu małej listy, dlatego kupiłam wszystko, co włożyłam do koszyka, mimo że nad zakupem kilku produktów miałam się jeszcze zastanowić. Wymaże się :).

Zapraszam na małą prezentację:


Alverde Sensitivshampoo Birke Salbei 1,95 euro/200 ml 
Moja skóra głowy przypomina trochę pole minowe. Nigdy nie wiadomo, gdzie w danej chwili coś zacznie swędzieć lub się sypać (albo jedno i drugie). Staram się więc szukać w miarę delikatnych szamponów. Mam nadzieję, że ten nie skrzywdzi mnie tak, jak jego odpowiednik z Alterry.


Balea Feuchtigkeits Haarmilch Mango+Aloe Vera  1,95 euro/200 ml
Nakręciłam się na ten kosmetyk po entuzjastycznej recenzji xbebe. Gdy w lipcu buszowałam po półkach w DM, udało mi się znaleźć tylko metkę z ceną. Tym razem mleczko grzecznie czekało, schowane w głębi regału. Trochę obawiam się produktów bez spłukiwania, ale może uda mi się odpowiednio dobrać ilość do potrzeb moich włosów i uniknę smętnych strąków.


Garnier Natural Beauty Balsam-spülung Vanille-Milch und Papayamark 1,65 euro/200 ml
Uwielbiam kosmetyki o pięknych zapachach i kocham wanilię. Gdy trafiłam na recenzję Moniki z La vida es mi pasion, już czułam motyle w brzuchu. Dlatego w drogerii zrobiłam z siebie głupka, gdy podskakiwałam i sięgałam ręką po ostatnią butelkę. Ręce i nogi mam krótkie, więc wyglądało to zapewne dość komicznie. Szkoda, że tego wariantu nie ma w Polsce, miłośniczki wanilii z pewnością by nie pogardziły kolejnym ciastkiem do kolekcji :).


Alverde Nutri-care Haaröl Mandel Argan 2,95 euro/50 ml
Olejki Alverde to hity blogosfery. Dużą popularnością wśród włosomaniaczek cieszył się olejek porzeczkowy, którego pierwotnym obszarem działania miało być ciało. Marka dostrzegła niszę i stworzyła tłuściutką mieszankę dedykowaną włosom. Nie wiem jeszcze, czy ten produkt będzie mi służył do olejowania włosów przed ich umyciem, czy też będę go stosowała "po", jako alternatywę dla silikonowego serum. Z pewnością będę eksperymentować :).


Balea Augen Make-up Entferner Waterproof 1,45 euro/100 ml
Nie planowałam zakupu tego produkty. Zapadło mi w pamięć, że ktoś go mocno polecał, ale nie czułam potrzeby zdobycia go za wszelką cenę. Jednak ponieważ w tej chwili nie mam "dwufazowego pewniaka" do zmywania makijażu oczu, a nie do końca ufam płynowi Rival de Loop, adoptowałam tego malucha.


Alverde Lippenbalsam Cranberry Kirsche, Calendula 1,15 euro/4,8 g
Sztyfty Alverde będą chyba stanowiły stały punkt listy zakupów w DM. Polubiłam wersję mandarynkową, obecnie używam nagietkowej. Wrzuciłam do koszyka kolejny balsam z nagietkiem, a także nowość, żurawinę z wiśnią. Zastanawia mnie tylko, czy ten "Schimmereffect" to nie będzie przypadkiem błysk zapewniany przez soczyste i gigantyczne drobiny brokatu. Pożyjemy, zobaczymy :).


Ebelin Präzisions Make Up Ei 2,45 euro
Akcesoria do makijażu nie stanowią w moim przypadku dobrze zbadanego obszaru. Mniej więcej się orientuję, ale nie czuję potrzeby posiadania armii pędzli i innych pacynek. I tak pewnie nie umiałabym się nimi posługiwać (nadal nie opanowałam rozcierania za pomocą pędzli Hakuro). Z zainteresowaniem śledzę jednak wszystkie recenzje, które się nawiną i chętnie przyglądam się innowacyjnym rozwiązaniom. Nie zrozumiałam fenomenu gąbki Beauty Blender, ale wiele osób zachwycało się aplikacją kosmetyków za pomocą jajka. Popularne różowe "narzędzie zbrodni" ma dość wygórowaną cenę, która nie zachęca do wypróbowania tego cudownego działania. I choć nie jestem przekonana do zamienników, to jednak w tym wypadku ciekawość była silniejsza.


Essence Like the party of my life 2,45 euro/10 ml
Kosmetyki Essence cieszą się na co dzień sporą popularnością. Szafy tej marki przeżywają jednak prawdziwe oblężenie, gdy pojawia się nowa edycja limitowana. Ostatnimi czasy limitki nie wzbudzają aż takiego szału jak jeszcze rok, czy dwa lata temu. Pozostaje więc wypłakiwać oczy za tym, co było :). 
Essence zdaje się wychodzić na przeciw oczekiwaniom klientów. Kilka "smaczków" trafiło z edycji limitowanych prosto do stałej oferty. Tak było m. in. z transparentnym pudrem i bazą peel off, tak jest też z wodą toaletową Vampire's Love. Uwielbiam ten zapach, mimo że zwykle od takich stroniłam (słodki, mocny, kobiecy - niby nie moja bajka) i starałam się oszczędnie go rozpylać. Teraz już nie muszę się pohamowywać :).


Balea Creme-öl Bodylotion mit Traubenkernöl und Pistazienduft 1,75 euro/200 ml
Pistacje to jedyne orzechy, które pochłaniam na tony. Uwielbiam ich smak i energetyzujący zielony kolor. Długo szukałam kosmetyku, który będzie miał aromat mojej ulubionej przekąski. Nasłuchałam się u katOsu o pistacjowych delicjach i koniecznie chciałam mieć takie cudo w swojej łazience. Mniam!

Zakupy, choć niepoprzedzone długą kontemplacją półek uważam za udane :). Miałyście któryś z tych produktów? Jaka jest wasza opinia na jego temat?

Odrobinę lukru? Essence Stays no matter what Eyepencil&shadow 07 Whipped White Frosting

$
0
0

Essence to marka, którą darzę dużym sentymentem. Choć nie wzbudza już takich emocji, jak 3-4 lata temu, to jednak nadal uważnie śledzę kolejne zmiany asortymentu i zapowiedzi nowych edycji limitowanych. Taki nawyk. I nie byłabym sobą, gdybym od czasu do czasu nie dała omamić jakiejś nowince. Cieniem w takiej formie Essence Ameryki nie odkryło, ale kredki "Plus Size" do tej pory nie występowały w tak korzystnych cenowo markach (najtańszą do tej pory miał NYX). Wcześniej nie miałam do czynienia z taką formułą, a lubię odmianę, więc gdy ukazała się nowa odsłona oferty Essence poleciałam po "grubasa".

Pomimo swoich gabarytów, kredka, w porównaniu do klasycznych ołówków, ma zaledwie lekką nadwagę. Nie jest tak chorobliwie otyła jak kredka do ust z p2 (KLIK) i mieści się do większego oczka standardowej temperówki (np. tej FYB z Rossmanna). Temperuje się ją dość ciężko, drewno stawia opór, a śliska powierzchnia nie ułatwia "kręcenia". Uważam, że ze względu na gabaryty kredki, lepiej sprawdzi się stosowanie jej na całą powiekę w roli cienia. Jest mało precyzyjna i nie nadaje się do perfekcyjnego podkreślania spojrzenia, ciężko ją wcisnąć na linie wodną (rysik większy od oka i wiecznie uciapane dolne rzęsy :D:D).

"Wkład", czyli właściwy produkt ma kremową konsystencję. Produkt jest dość miękki i nie trzeba wkładać siły, aby pozostał na skórze. Ma ciekawą formułę. W przeciwieństwie do cieni w kremie trudno się z nim pracuje, zachowuje się bardziej jak klasyczna kredka. Kosmetyk pozostaje na miejscu, w którym namalujemy nim linię. Ciężko się go rozciera, ponieważ szybko zastyga, a ponadto w trakcie machania pędzlem bardzo traci na intensywności. Nieco lepiej ten proces przebiega na bazie, kredka tak szybko nie blaknie. Nie wiem dlaczego, ale formuła tego produktu przypomina mi trochę plastelinę.

Essence rzuciło się z motyką na Księżyc i zdecydowało się stworzyć gamę produktów długotrwałych. Ta kredka to jeden z nich. I faktycznie, mogłabym ją zaliczyć do gamy produktów longlasting, gdybym poprzestała na testach na dłoni, na suchej skórze. Gdy kredka tam zastygła to była właściwie nie do zdarcia. Zetrzeć jej się nie dało, była odporna na działanie wody i diabelnie trwała (zapomniałam zmyć po zrobieniu zdjęć i rano obudziłam się z nią)... Dopiero po wkroczeniu ciężkiego sprzętu kreska schodziła. Jednak powieka to nie ręka i nawet największe sucharki miewają problem z tłustszą skórą w tym obszarze, a co dopiero takie osoby, których twarz ocieka smalcem, jak ja :). Kredka nie radzi sobie aż tak dobrze, jak na dłoni. Nałożona samodzielnie utrzymuje się w nienaruszonym stanie ok. 2 -3 godziny, po tym czasie zaczyna się rolować i znikać. Na bazie cieszy oko trochę dłużej - zaczyna kaprysić po 5-6 godzinach; blaknie, zbiera się po około 7. Nie jest to może powalający wynik, ale jak na Essence, którego kosmetyki nie wykazywały nigdy specjalnej trwałości, jest rewelacyjnie.

Na deser zostawiłam sobie kolor. Nazwa sugeruje, że jest to odcień z gamy bieli. Nie jest to jednak intensywna, śnieżna biel, ten kolor określiłabym mianem kremowego albo szampańskiego. Bardzo ładnie prezentuje się w duecie z brązami. Na bazie jest intensywny i z przy mojej żółtawej karnacji wygląda dość krzykliwie, jeżeli pozwalam mu grać pierwsze skrzypce w makijażu. Porcelanowe lale i Królewny Śnieżki powinny być za to zachwycone.

Góra: światło dzienne
Dół: światło sztuczne
Od lewej: Lovely Nude Makeup Kit (drugi od lewej), Essence, The Balm Mary-Lou Manizer, Inglot 393P

Essence pozytywnie zaskoczyło mnie tym produktem. Choć nie jest to kosmetyk idealny, to uważam, że warto zwrócić na niego uwagę. Sama zastanawiam się nad zakupem kolejnego odcienia, po głowie chodzi mi zieleń :).

Cena: ok. 11 zł/1,65 g
Dostępność: Drogerie Natura (druga szafa)
Ocena: 4/5

Słodkie miny maliny. AA Ciało Wrażliwe Odżywczy krem do rąk i paznokci Zmysłowa Malina

$
0
0
"Chcesz być piękna? Cierp." - niektóre czynności związane z robieniem z zera bohatera są przyjemne i przychodzą w miarę naturalnie, do innych zaś musimy się odrobinę zmuszać. Jestem ogromnym leniem w kwestii pielęgnacji ciała. Nacieranie się balsamami nie może wejść mi w krew. Podobnie wygląda w moim przypadku dbanie o dłonie. Za krem do rąk łapię najczęściej wtedy, gdy skóra na knykciach jest zdolna do przecięcia chleba albo starcia naskórka na piętach. Nie mogę wyrobić nawyku prewencyjnego sięgania po tubkę z kremem. Jednak, podobnie jak w przypadku reszty ciała, do częstszych spotkań z kosmetykami pielęgnacyjnymi do dłoni przekonuje mnie zapach. Dlatego nigdy nie pogardzę kremem do rąk o smakowitym zapachu.

Ten produkt wpadł mi w oko u 9th Princess. Uwielbiam wszystko, co malinowe (kokosowe, waniliowe, jagodowe... czyli jakieś :D), więc krem szybko wylądował w folderze z listą kosmetycznych marzeń do realizacji :).

Krem mieści się w dość sporej tubce. Nie jest to może gigantyczne opakowanie, ale w porównaniu z np. Ziają Kozie Mleko, czy Czterema Porami Roku wydaje się być dość spore. Plastik jest dość gruby, wytrzymały, ale nie ma problemów z wydobywaniem kosmetyku. Klapka też spisuje się bez zarzutu. Estetki może trochę rozdrażnić naklejka, która pęka i się odkleja, ale to szczegół.

W kwestii konsystencji AA zadbało o to, żeby krem był faktycznie "kremowy". Nie ma mowy o żadnym lejącym mleczku, żelu, czy czymś w guście silikonowej bazy pod makijaż. Krem jest odpowiednio gęsty, nie spływa z dłoni. Rozsmarowuje się dobrze, choć wydaje się lekko tłustawy. Wchłania się jednak błyskawicznie (po minucie, góra dwóch, mogę bez obaw chwytać za długopis), nie pozostawia irytującego filmu - powłoka, którą tworzy, nie jest ani nieprzyjemnie tłusta, ani zbyt silikonowa. Po jego zastosowaniu wydaje mi się, że skóra jest taka, jak być powinna.

Krem sprostał moim oczekiwaniom także pod względem nawilżenia dłoni. Zaznaczę jednak, że nie jest to silnie skoncentrowany krem, który po jednej aplikacji zdziała cuda. Kluczem do sukcesu w tym przypadku jest częste stosowanie. Nakładany kilka razy w ciągu dnia sprawia, że skóra staje gładka, miękka, a skórki przestają być bardzo twarde (choć krem wybitnie sobie z nimi nie radzi). Biorąc pod uwagę skład - to aż dziwne :).

Dużym atutem tego produktu, który zdecydowanie uprzyjemnia nawet częste aplikacje jest jego zapach. Z początku trochę mnie rozczarował - liczyłam na bardziej intensywną i bardziej malinową nutę. Aromat jest mimo wszystko bardzo przyjemny, może nie wibruje w nosie, ale jest wyczuwalny przez chwilę. Malina w wykonaniu AA jest delikatna i dość naturalna, nie wyczuwam ukrytego romansu z proszkiem do prania :).

Bardzo spodobał mi się ten produkt. Powoli kończę to opakowanie, ale mam w planach zakup następnego (gdy tylko zużyję zapasy). Uważam, że ten produkt świetnie sprawdzi się w roli rezydenta torebki. Nie będą z niego zadowolone osoby, które szukają cudotwórców w tubkach :).

Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Alcohol, Ethylhexyl Stearate, Gylcerin, Glyceryl Stearate, Dimethicone, Glyceryl Stearate Citrate, Octyldodecanol, Dimethiconol, Rubus Idaeus Fruit Extract, Acrylamide/Sodium Acrylate Copolymer, Trideceth-6, Propylene Glycol, Parfum, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin.

Cena: 10 zł/100 ml
Dostępność: Super-Pharm, Rossmann
Ocena: 4-4,5/5

P.s. Produkt otrzymałam od firmy Oceanic - nie miało to wpływu na treść tej recenzji.
Viewing all 404 articles
Browse latest View live