Lato już minęło, a wraz z nim schowałyśmy (w większości) kosmetyki eksploatowane w tym czasie. Wściekłe kolory szminek i lakierów powędrowały na zasłużony odpoczynek. Mimo że uwielbiam nasycone kolory, to jednak w chłodniejsze miesiące staram się zastępować je bardziej stonowanymi barwami. Choć wiele kolorów poszło w odstawkę, to nie znaczy, że porzuciłam używanie wszystkich letnich umilaczy czasu. Z takim jednym gagatkiem ciężko mi się rozstać. Zwłaszcza, że on bardziej otula teraz, niż odświeżał w lecie. Mowa oczywiście o waniliowej mgiełce do ciała z firmy The Body Shop, która trafiła do mnie od Agaty, tej, co ma nosa :).
Forma mgiełek nigdy do mnie nie przemawiała. Wydawały mi się zupełnie niepotrzebne do szczęścia. Może dlatego, że do tej pory znałam tylko przesłodkie, oblepiające mgiełki marki Fruttini. Do obrzydzenia słodkie i niestety nietrwałe bardzo rozczarowywały, choć ich nuty zapachowe wydawały się całkiem zachęcające.
Pierwszą kwestią, w której TBS różni się od dotychczas znanych mi mgiełek jest samo opakowanie. Przyzwyczajona do plastiku, ze zdziwieniem poczułam w dłoni ciężar szklanej butelki. Oho, pomyślałam, ze swoją wrodzoną zdolnością do tłuczenia wszystkiego, co wpadnie mi w ręce, chyba będę musiała uważać. Na szczęście, do tej pory butelka jest cała, mimo że wybrała się ze mną kilka razy w podróż. Jeszcze.
Drugą cechą, odróżniającą ten produkt od kolegów z drogeryjnych półek, jest jego trwałość. Przyjemnie mnie zaskoczył, bo zazwyczaj mgiełki ulatniały się w tempie ekspresowym. A ta trzyma się lepiej niż niejedna tania woda toaletowa. Na skórze czułam ją przez około 6 godzin. Miła odmiana po zapach znikających po półgodzinie (w wariancie optymistycznym; wariant realistyczny: 5 minut od psiknięcia).
Warto wspomnieć o samym zapachu. Zdolna jestem, prawda? Recenzuję "coś pachnącego", a o samym zapachu wtrącam kilka słów. W dodatku na końcu (czy ktoś to jeszcze czyta?). Mój nos jest jakiś wybitnie dziwny (nie pomoże mi w karierze perfumiarskiej), bo zwykle nie czuję połowy nut, które są w zapachu. W dodatku dysponuję ograniczonym zasobem słownictwa - ładny, brzydki, mydlany, mdły, kwiatowy, słodki, metaliczny... Bądź tu człowieku mądry i coś opisz. Ale wracając do mgiełki TBS: nie jest to zapach - kameleon, powiedziałabym, że jest dość jednolity, nie rozwija się na skórze. Pachnie wanilią, taką bardzo mocno posłodzoną (oprócz wanilii, zanajdziemy tu aromat cukrowca). Ten aromat nie jest jednak ciężki, oblepiający, powiedziałabym, że mimo wszystko dość świeży, jak na taki cukierek. Myślę, że miłośnicy słodkich nut będą zadowoleni, choć ta jednowymiarowość zapachu nie każdej waniliomaniaczce będzie odpowiadała. Nie każdy w końcu chce pachnieć jak waniliowe lody. Ja czasami chcę, lubię lody :D.
Cena: ok. 50 zł/100 ml
Dostępność: sklepy The Body Shop
Ocena: 4/5
Forma mgiełek nigdy do mnie nie przemawiała. Wydawały mi się zupełnie niepotrzebne do szczęścia. Może dlatego, że do tej pory znałam tylko przesłodkie, oblepiające mgiełki marki Fruttini. Do obrzydzenia słodkie i niestety nietrwałe bardzo rozczarowywały, choć ich nuty zapachowe wydawały się całkiem zachęcające.
Pierwszą kwestią, w której TBS różni się od dotychczas znanych mi mgiełek jest samo opakowanie. Przyzwyczajona do plastiku, ze zdziwieniem poczułam w dłoni ciężar szklanej butelki. Oho, pomyślałam, ze swoją wrodzoną zdolnością do tłuczenia wszystkiego, co wpadnie mi w ręce, chyba będę musiała uważać. Na szczęście, do tej pory butelka jest cała, mimo że wybrała się ze mną kilka razy w podróż. Jeszcze.
Drugą cechą, odróżniającą ten produkt od kolegów z drogeryjnych półek, jest jego trwałość. Przyjemnie mnie zaskoczył, bo zazwyczaj mgiełki ulatniały się w tempie ekspresowym. A ta trzyma się lepiej niż niejedna tania woda toaletowa. Na skórze czułam ją przez około 6 godzin. Miła odmiana po zapach znikających po półgodzinie (w wariancie optymistycznym; wariant realistyczny: 5 minut od psiknięcia).
Warto wspomnieć o samym zapachu. Zdolna jestem, prawda? Recenzuję "coś pachnącego", a o samym zapachu wtrącam kilka słów. W dodatku na końcu (czy ktoś to jeszcze czyta?). Mój nos jest jakiś wybitnie dziwny (nie pomoże mi w karierze perfumiarskiej), bo zwykle nie czuję połowy nut, które są w zapachu. W dodatku dysponuję ograniczonym zasobem słownictwa - ładny, brzydki, mydlany, mdły, kwiatowy, słodki, metaliczny... Bądź tu człowieku mądry i coś opisz. Ale wracając do mgiełki TBS: nie jest to zapach - kameleon, powiedziałabym, że jest dość jednolity, nie rozwija się na skórze. Pachnie wanilią, taką bardzo mocno posłodzoną (oprócz wanilii, zanajdziemy tu aromat cukrowca). Ten aromat nie jest jednak ciężki, oblepiający, powiedziałabym, że mimo wszystko dość świeży, jak na taki cukierek. Myślę, że miłośnicy słodkich nut będą zadowoleni, choć ta jednowymiarowość zapachu nie każdej waniliomaniaczce będzie odpowiadała. Nie każdy w końcu chce pachnieć jak waniliowe lody. Ja czasami chcę, lubię lody :D.
Cena: ok. 50 zł/100 ml
Dostępność: sklepy The Body Shop
Ocena: 4/5