Im coś trudniej nam dostać, tym bardziej tego pragniemy. Nakręcamy się, idealizujemy, cieszymy się jak małe dzieci, gdy w nasze ręce wpadnie upragniona rzecz.
Kosmetyki z niemieckiej drogerii DM są powszechnie pożądane. Kto nie ma ochoty na takie marki jak Balea, Alverde i p2? Niektórzy zwęszyli interes i zdecydowali się sprowadzić te produkty do Polski. Rozumiem, że muszą poświęcić swój czas i benzynę, żeby pojechać do Niemiec lub Czech, aby poczynić stosowne zakupy. Ale czy klientowi naprawdę opłaca się przepłacanie za produkty z DM takie, jak żele pod prysznic? Jeżeli do 9 zł (bo taką cenę potrafi osiągnąć ten żel na Allegro) doliczymy koszty przesyłki, to nagle za zwykły żel pod prysznic płacimy 20 zł.
Po wyłożeniu swoich racji na stół, z czystym sumieniem mogę zabrać się za właściwą recenzję.
Tym, co niewątpliwie zwraca uwagę w przypadku tego żelu jest jego opakowanie. Etykieta umieszczona na butelce jest naprawdę śliczna, bardzo apetycznie to wygląda. Miło się patrzy na ten produkt i miło się po niego sięga. Opakowanie ma płaską klapkę, więc pod koniec używania produktu można go bez problemu "postawić na głowie". Minusem dla mnie jest to, że butelka jest nieprzezroczysta i żeby sprawdzić ile żelu zostało, trzeba zdjąć korek i rzucić okiem do środka (czasem jak wpadnie do środka, to potem wyciągam takie ufajdane :D).
Kosmetyk ma dość rzadką konsystencję. Przypomina takie bardzo rozwodnione mleczko. Na skórze zachowuje się trochę jak moje ulubione żele Nivea - sunie po niej, praktycznie bez piany. Nie zauważyłam, żeby w niepokojący sposób wpływał na skórę - ani jej nie pomaga, ani nie szkodzi. Mam trochę wrażenie, że nie domywa, ale może to kwestia tego, jak zapach reaguje z moją skórą - nie czuję się po nim zbyt świeżo. Po równie słodkich żelach OS takiego wrażenia nie miałam.
Tyle czytałam na temat tego wariantu zapachowego, że aż podskoczyłam, gdy udało mi się wypatrzyć ten żel w sklepie z niemiecką chemią. Zafascynowana pozytywnymi opiniami, zupełnie zapomniałam o swoich przyzwyczajeniach - mianowicie ja czekoladę wolę jeść niż wąchać. Kosmetyki z tymi nutami nigdy nie należały do moich ulubieńców. Tutaj zapach czekolady jest trochę zrównoważony kokosem z dodatkiem czegoś owocowego (nie wiem, czy jest to figa, bo moim zdaniem zapach fig jest tak delikatny, że prawnie niewyczuwalny :D). Na skórze jest delikatny, słodki, ale nie mdły, nuty czekoladowe nikną w ogólnej słodyczy. Zapach jest czuć podczas prysznica, a po wyjściu z łazienki unosi się w niej aromat tego produktu (tak odkryłam, że brat mi go podbierał :D). Na ciele utrzymuje się około 5 minut.
Po wyłożeniu swoich racji na stół, z czystym sumieniem mogę zabrać się za właściwą recenzję.
Tym, co niewątpliwie zwraca uwagę w przypadku tego żelu jest jego opakowanie. Etykieta umieszczona na butelce jest naprawdę śliczna, bardzo apetycznie to wygląda. Miło się patrzy na ten produkt i miło się po niego sięga. Opakowanie ma płaską klapkę, więc pod koniec używania produktu można go bez problemu "postawić na głowie". Minusem dla mnie jest to, że butelka jest nieprzezroczysta i żeby sprawdzić ile żelu zostało, trzeba zdjąć korek i rzucić okiem do środka (czasem jak wpadnie do środka, to potem wyciągam takie ufajdane :D).
Kosmetyk ma dość rzadką konsystencję. Przypomina takie bardzo rozwodnione mleczko. Na skórze zachowuje się trochę jak moje ulubione żele Nivea - sunie po niej, praktycznie bez piany. Nie zauważyłam, żeby w niepokojący sposób wpływał na skórę - ani jej nie pomaga, ani nie szkodzi. Mam trochę wrażenie, że nie domywa, ale może to kwestia tego, jak zapach reaguje z moją skórą - nie czuję się po nim zbyt świeżo. Po równie słodkich żelach OS takiego wrażenia nie miałam.
Tyle czytałam na temat tego wariantu zapachowego, że aż podskoczyłam, gdy udało mi się wypatrzyć ten żel w sklepie z niemiecką chemią. Zafascynowana pozytywnymi opiniami, zupełnie zapomniałam o swoich przyzwyczajeniach - mianowicie ja czekoladę wolę jeść niż wąchać. Kosmetyki z tymi nutami nigdy nie należały do moich ulubieńców. Tutaj zapach czekolady jest trochę zrównoważony kokosem z dodatkiem czegoś owocowego (nie wiem, czy jest to figa, bo moim zdaniem zapach fig jest tak delikatny, że prawnie niewyczuwalny :D). Na skórze jest delikatny, słodki, ale nie mdły, nuty czekoladowe nikną w ogólnej słodyczy. Zapach jest czuć podczas prysznica, a po wyjściu z łazienki unosi się w niej aromat tego produktu (tak odkryłam, że brat mi go podbierał :D). Na ciele utrzymuje się około 5 minut.
To dobry żel, ale na kolana nie powala. Można się na niego skusić, ale najlepiej bez pośredników i udziału poczty - wtedy mamy szansę na zakup niezłego kosmetyku za grosze. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma możliwość odwiedzenie DMu osobiście. Jednak warto poszukać w swoich miejscowościach sklepów w niemiecką chemią. Może tam się coś ciekawego ustrzeli - np. na stoisku w centrum handlowym na moim osiedlu można dostać niektóre produkty Balea.
Skład: AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, SODIUM CHLORIDE, COCO-GLUCOSIDE, SODIUM LAUROYL GLUTAMATE, GLYCERYL OLEATE, GLYCERIN, INULIN, LECITHIN, POLYQUATERNIUM-7, CITRIC ACID, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, PROPYLENE GLYCOL, DENATONIUM BENZOATE, HYDROGENATED PALM GLYCERIDES CITRATE, TOCOPHEROL, PARFUM, COUMARIN, SODIUM BENZOATE, PHENOXYETHANOL
Cena: 0,65 euro/300 ml; ja zaplaciłam za niego 5 zł w sklepie z chemią niemiecką (CH Gaj, ul. Świeradowska 70)
Dostępność: Drogerie DM, Allegro
Ocena: 3,5/5