Zaryzykuję stwierdzenie, że każda z nas chciałaby wyglądać jak milion dolarów (albo miliony monet :D). Niestety, czasem nasze wysiłki idą na marne i same za siebie nie dałybyśmy nawet funta kłaków. Ale od czego są kosmetyki! Producenci obiecują zwykle, że z zera zrobią milionera (w pierwszej kolejności robiąc z milionera zero; żeby wygrać trzeba grać, żeby mieć trzeba wydać - jakoś tak). Tym razem na mój celownik trafiło Wibo; ta polska firma wyceniła usta warte milion dolarów na jedyne 11,29 zł. W promocji można złapać ten produkt nawet o połowę taniej, co czyni kurs dolara do złotego wyjątkowo korzystnym :D.
Nie ukrywam, że Wibo i jej siostra Lovely to nie są moje ulubione marki. Jednocześnie doceniam je za to, że próbują nadążyć za trendami i oferują nowinki za rozsądne kwoty (chociaż ostatnio coraz częściej produkują w Chinach i systematycznie podnoszą ceny).
Pomadki Million Dollar to chyba jedne z bardziej popularnych matowych szminek. Są niedrogie i ogólnodostępne - nic więc dziwnego, że wiele dziewczyn przygodę z matowym wykończeniem zaczyna właśnie od nich. I część na nich poprzestaje - dziewczyny, warto szukać dalej!
Standardowo poznęcam się nad opakowaniem. Nie jest to cud techniki, ale prezentuje się porządnie. Plus za to, że zakrętka odzwierciedla kolor, jaki znajdziemy w środku. Natomiast wadę stanowi aplikator - jest to gąbeczka, ale gąbeczka '"długowłosa". Te kłaki sprawiają, że przy nakładaniu (szczególnie bardziej intensywnego odcienia) trzeba się trochę napocić, żeby w miarę zapanować nad produktem przy malowaniu wąskich ust. Dużo lepsza byłaby gąbka, która nie ma aż tak wyraźnej struktury - jak np. w Bourjois Rouge Edition Velvet.
Na szczęście konsystencja nie utrudnia sprawy i nie jest rzadka (jak np. w Colourpop) tylko przyjemnie musowa. Pomadka nie zastyga na ustach od razu, można ją jeszcze poprawić chwilę od nałożenia. Po zaschnięciu nie tworzy skorupy, ale jest dziwnie włochata - czuć ją na wargach, co nie jest specjalnie komfortowe. Nie zauważyłam, żeby przesuszała.
Trwałość nie powala na kolana. Z drugiej strony, producent gwarantuje czterogodzinną wytrzymałość, a to jak na pomadki matowe nie jest specjalną rewelacją. Kosmetyk utrzymuje się mniej więcej w tym czasie, ale bardzo łatwo schodzi przy mówieniu, kontakcie z płynami i jedzeniu nawet nietłustych, nieangażujących warg potraw. Jeżeli potrafisz siedzieć jak posąg przez 4 i więcej godzin, to z pewnością będziesz cieszyła się Wibo dłużej. W dodatku niezbyt pięknie się zjada, tak na "gejszę" - w pierwszej kolejności schodzi z kącików ust, zostawiając plamę koloru na środku. Dziwne.
![]() |
Nr 1 i nr 3 |
Wibo zaproponowało 4 kolory matowych szminek. Wielbicielki odcieni nude nie znajdą tu niczego dla siebie, bo nawet dość stonowany brudny róż z delikatnymi nutami fioletu (nr 1) w typie Bourjois Rouge Edition Velvet 07 przed utlenieniem dla wielu może okazać się zbyt wyrazisty. Pozostałe kolory to już jazda bez trzymanki - mocny cukierkowy róż (nr 2), intensywny koktajl różu i czerwieni, który zbiera masę komplementów (nr 3) oraz klasyczna czerwień (nr 4).
![]() |
Nr 1 i nr 3 oraz ups :D |
Matowa szminka z Wibo nie zachwyca. To niezły produkt w konkurencyjnej cenie, ale jednocześnie dość przeciętny jak na matową pomadkę.
Dostępność: Rossmann
Ocena: 3,5/5