Quantcast
Channel: Czasami kosmetycznie
Viewing all articles
Browse latest Browse all 404

Przyczajona lekkość, ukryta tłustość. Purite Face Mousse - Lekki krem

$
0
0
Pewnie pisałam już o tym, że zazwyczaj zakup kosmetyku to u mnie cały proces, podczas którego ryję cały internet. Na decyzję ma wpływ wiele czynników, od zupełnie podstawowych (jak cena), po trochę bardziej skomplikowane, ocierające się czasem o kwestie światopoglądowe  :D:D. Nie ma to tamto. 

Na krem Purite zdecydowałam się z tego względu, że to marka z moich okolic. Możecie się śmiać, ale zdarza mi się uprawiać pewien rodzaj patriotyzmu lokalnego. Dlatego, gdy dodatkowo trafiłam na rabat, nie myślałam zbyt długo.

Muszę się przyznać, że tym, co ostatecznie przekonało mnie do zakupu tego kremu, to jego opakowanie. Tak, pompkomania wciąż aktywna i w całkiem dobrej formie. Lubię tak  rozwiązane opakowania, dzięki dozownikowi wydaje mi się, że kosmetyk staje się bardziej wydajny. Potrafiłam wyciapać słoiczek kremu w miesiąc, nie byłabym specjalnie szczęśliwa, gdyby dość drogi Purite skończyłby się w podobnym czasie. Pompka nie jest jednak niezawodna - gdy w butelce zostało jeszcze około 1/3 produktu, zaczęła się zacinać i musiałam rozkręcać opakowanie. Szklane butelki są bardziej przyjazne środowisku, ale nie da się ich rozciąć jak plastikowych tub i wylizać opakowania. Coś za coś.

Producent określa ten kosmetyk jako "face mousse" i opisuje na swojej stronie jako lekki krem do twarzy, szyi i dekoltu, przypisując mu liczne walory - od działania przeciwzmarszczkowego, przez redukcję sebum, po obkurczanie naczynek. Aż dziw bierze, że tak silne działanie ma wykazywać "piórkowy" krem.

Na szczęście (albo i nie, zależy jak leży) krem nie okazał się zawodnikiem wagi lekkiej. Nie przypomina masła, ale daleko mu także to formuły mleczka. Jest taki... zwyczajny, 100% kremu w kremie. Rozprowadza się przyjemnie, nie zostawia smug, ale za to delikatny, olejkowy film. Nie jest to smalec, ale po dotknięciu czuć, że twarz dostała porcję czegoś konkretnego. Początkowo nie miałam z tym problemu, ale moja skóra buntowała się po kilku godzinach, odpłacając mi wybijającym roztopionym masłem na czole, nosie i brodzie oraz chętnie spływającym makijażem. Jeden z głównych składników, olej z pestek śliwki, teoretycznie jest olejem, który dobrze się wchłania, ale oliwa z oliwek i masło shea, to nie jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Na plus muszę za to policzyć zapach, który przypomina trochę aromat marcepanu.

Jak działa? Gdyby moja skóra się tak nie buntowała, to pewnie byłabym z niego zadowolona. Bo to taki całkiem niezły, podstawowy krem. Co prawda, żadne tam cuda na kiju, które obiecywał producent, ale nie uprzykrzył życia. Nie pogorszył stanu mojej cery, dopóki jej nie odwaliło, była gładka, przyjemna w dotyku i lekko odżywiona. Poprawy nawodnienia skóry nie odnotowałam, ale takie odżywcze działanie odpowiadało mi w chłodne miesiące.

Purite to całkiem niezły krem, choć nie całkiem dla mojej cery. To raczej lżejszy krem dla cery suchej lub normalnej, niekoniecznie dobry dla tluściochów, chociaż miał walczyć dzielnie z sebum.

Skład: Hamamelis Virgniana Water, Aqua, Prunus Domestica Seed Oil, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Sodium Steoryl Lactate, Olea Europaea Hydrogenated Oil, Glycerin, Vitellaria Nilotica Fruit Butter, Rubus Idaeus Seed Oil, Benzyl Alohol, Salicyli Acid, Glycerin, Sorbic Acid, Guar Gum, Pelargonium Graveloens Flower Oil, Salvia Officinalis Oil.

Cena: ok. 70 zł/30 ml
Dostępność: Purite, MintiShop, we Wrocławiu - EkoPestka, ul. św. Antoniego
Ocena: 3,5/5

Viewing all articles
Browse latest Browse all 404