Pokazywanie pustych opakowań na blogu stało się moim małym rytuałem. Gdy każdy miesiąc ma się ku końcowi wyciągam torbę z denkami z szafy i namiętnie je wyciągam, układam, przeliczam. Po czym biegnę do łazienki i sprawdzam, co jeszcze robi się podejrzanie lekkie i może załapać się do torby na ostatnią chwilę. W grudniu starałam się zużyć wszystkie zalegające kosmetyki, różne resztki, itd.. Ich następcy już czekali, a mnie tak bardzo świerzbiły palce... W grudniu pożegnałam 12 pełnowymiarowych kosmetyków (w tym 2 kosmetyki kolorowe - jeeee, brawa dla mnie), 1 miniaturkę (która starczyła na 2 miesiące, więc doczeka się osobnej recenzji) i 1 próbkę. Jest postęp :).
Zdecydowałam się, że grudniowe śmieci pokażę nie tylko na zdjęciu grupowym, jak robiłam dotychczas. Spora część produktów została zastąpiona innymi produktami tego rodzaju, dlatego uznałam, że pokażę zarówno starocie, jak i nowości. Wszak człowiek jest wzrokowcem i lubi obrazki.
Było: Grudzień upłynął mi pod znakiem żeli Original Source. To moje pierwsze spotkanie z tą marką. Szczególnie zachwycona nie byłam. Miałam wobec nich spore oczekiwania, bo wcześniej dziewczyny pisały pieśni na temat żeli OS. Recenzja śliwkowego już się pojawiła (KLIK), z pomarańczowym rozprawię się wkrótce.
Jest: Balea Figa i czekolada
Było: W grudniu przekonałam się, jak relaksująca może być dłuższa kąpiel. Kula z Organique przekonała mnie, że gadżety do kąpieli to nie zawsze pic na wodę. Pozostawiła skórę cudownie gładką i pachnącą. Postawiła wysoką poprzeczkę swojemu następcy. Więcej na temat kuli przeczytacie TU.
Jest: Tso Moriri Kula do kąpieli z olejem kokosowym Drzewko różane
Było: Gdy skończył mi się szampon, początkowo nie brałam nawet pod uwagę dziecięcego szamponu. Ale butelka kokosowego szamponu Dulgon urzekła mnie tak, jak wcześniej zrobiła to wersja morelowa, więc musiałam się skusić. Kokos okazał się przyjemny w stosowaniu, choć trochę rozczarował niezbyt intensywnym zapachem. Pełną recenzję znajdziecie TU.
Jest: Lilliputz Extrasensitive Shampoo&Dusche
Było: Maska z Isany to jakiś koszmar. Kupiłam ją chyba w sierpniu i początkowo wydawało mi się, że szybko jej ubywa. Niestety okazała się prawie wieczna, bo pożegnałam się z nią zaledwie kilka dni temu. Nie zrozumcie mojego marudzenia źle, nie była zła, ale po prostu już mi się znudziła - ileż można używać tego samego produktu? O masce przeczytacie TU.
Jest: Bingo Spa Maska Masło Shea i 5 alg
Było i jest: Garnier Invisi Mineral Calm na 100%. Powinnam założyć chyba jego fanklub. I tyle w temacie :D
Było: Zieloną glinkę z Dermaglinu miałam w szufladzie chyba z 2 lata. Kluczowym powodem, dla którego przebywała tam tak długo, było moje lenistwo. Po prostu lubię gotowce, a z tym trzeba było się babrać, bawić w jakieś rozrabianie bez użycia metalowych przedmiotów i inne takie. Jednak po preparacie Vichy, który zawierał glinkę, byłam oczarowana. Dziewczyny poleciły mi, żebym spróbowała glinki w czystej postaci. Dlatego sięgnęłam po Dermalin. Maseczka przepięknie się rozrabia z wodą różaną. Nakłada się przyjemnie, łatwo rozsmarować ją przyjemnie. Na twarzy zasycha dość szybko, dlatego warto mieć na podorędziu wodę termalną, aby pozbyć się skorupki. Minusy? Opornie się zmywa. W dodatku jest to okropnie brudna robota - umywalka z białej zrobiła się zgniłozielona oberwało się też kafelkom. Nie podoba mi się też cena. Porcja w saszetce (10 g) jest według producenta na jeden strzał. Wolę zapłacić 16 zł za 90 g, niż 6 zł za 10 g. Proste :D.
Jest: Stara Mydlarnia Glinka zielona
Było: W roku 2012 uświadomiłam też sobie, jak przyjemne jest używanie kremu pod oczy. Ucieszyłam się bardzo, gdy w paczce od firmy Oceanic znalazłam kosmetyk tego typu. Recenzja pojawi się na dniach, ale mogę już zdradzić, że nie polubiłam go tak, jak kremu z serii Wrażliwa Natura.
Jest: Noni Care Anti-ageing eye cream
Było: Płyny dwufazowe królują w mojej kosmetyczce od niepamiętnych czasów, gdy kupowałam wyłącznie tusze wodoodporne. Choć ostatnimi czasy daję szansę mniej trwałym produktom, to jednak zamiłowanie do skutecznego i szybkiego demakijażu pozostało. Lubię płyny z Bielendy, ale zauważyłam, że lepiej je szybko zużywać. Pod koniec opakowania podrażniał mi trochę oczy. Pełną recenzję wersji Awokado znajdziecie TU.
Jest: Garnier Essentials Płyn do demakijażu 2w1
Było: Korektor na wypryski to podstawa w mojej kosmetyczce. Najbardziej lubię takie w sztyfcie, ponieważ zwykle są dość mocno kryjące. Miss Sporty był całkiem przyjemny, choć jego kolor nie do końca mi odpowiadał. W ogóle nie rozumiem polityki firm, które sprzedają podkłady w kilku odcieniach, a korektory tylko w np. 2. Jeżeli mogę dobrać sobie kolor fluidu idealnie (no, powiedzmy) do swojej cery, to dlaczego jestem skazana na jakiś dziki kolor korektora. Uważam, że firmy powinny oferować tyle korektorów, ile mają w ofercie kolorów podkładów - jeżeli są to dwa korektory, które rzekomo dopasowują się do cery, to analogicznie, powinny być dwa podkłady. Przecież się dopasują.
Recenzję produktu z Miss Sporty znajdziecie TU.
Jest: Hean Problem Reductor
Było: Korektor Alverde, o którego zakup błagałam moją ciocię prawie na kolanach, okazał się warty leżenia krzyżem. Cudowny produkt, bardzo uniwersalny. Ze względu na kremową konsystencję rewelacyjnie sprawdzał się pod oczami. Chcę jeszcze! Peany na temat Alverde znajdziecie TU.
Jest: Miss Sporty Liquid Concealer with Vitamins E&C
Pożegnałam także dezodorant do stóp Acerin Woman Fresh (recenzja), miniaturkę Biodermy Pore Refiner (recenzja wkrótce) i próbkę kremu pod oczy AA ECO (bomba, jak będzie gdzieś w promocji to kupię, bo cena 40 zł nie jest na moją kieszeń).
Całkiem nieźle mi poszło, prawda? W styczniu postawiłam sobie za cel zużycie jakiegoś smarowidła do ciała i produktu do ust. Trzymajcie kciuki!
A wam jak poszło?