Po kilkuletnim stażu blogowania mogę zaryzykować stwierdzenie, że pisanie i czytanie o kosmetykach zmieniło moje podejście do kwestii związanych z dbaniem o siebie, Zaczynałam blogować jako studentka, dla której kupowanie pewnych grup produktów wydawało się bezsensownym wydatkiem. Do codziennej pielęgnacji wystarczały mi trzy kosmetyki i ze zdumieniem odkrywałam, że dziewczyny używają większej ilości mazideł, co więcej, różnią się one w zależności od pory dnia czy roku.
Jedną z moich pierwszych "świadomych" decyzji kosmetycznych było włączenie kremu pod oczy do łazienkowego arsenału. Nie jakiegoś tam żeliku na opuchliznę używanego raz na jakiś czas, ale małego cudotwórcy na wszystkie bolączki. I się zaczęło... Od lat szukam idealnego kremu pod oczy. Chociaż właściwie powinnam napisać, że rozglądam się za "idealnymi kremami" - tak, w liczbie mnogiej, bo potrzeby mojej skóry ulegają zmianom. W chłodniejsze miesiące preferuję coś ciężkiego, latem obiektem zainteresowania stają się lekkie formuły. Z uwagi na dużą obniżkę, postanowiłam dać szansę kremowi pod oczy z Tołpy. Do zakupu nie byłam przekonana, bo chociaż markę bardzo lubię, tak w pamięci mam ciągle okropnypseudoożywczy krem pod oczy, który napsuł mi trochę krwi.
Ta pierwsza od pewnego czasu recenzja musi się zacząć jak wszystkie dotychczasowe. Opakowaniu nie przepuszczę, nie ma mowy :). Nie jestem największą fanką słoiczków, ale temu zgrabnemu maluchowi z dużym otworem nie mogę niczego zarzucić. Jedyna pierdoła, do której można się przyczepić, to odłażąca etykietka (jak w wielu kosmetykach Tołpy).
Krem ma dość lekką formułę, jednak nadal pozostaje po kremowej stronie mocy, nie leje się jak jakieś pierwsze lepsze mleczko. Lubię taką konsystencję, która nie ucieka mi spod palców, więc tutaj Tołpa zapunktowała. Green błyskawicznie się wchłania (właściwie od razu można nakładać makijaż), jednak nie pozostawia skóry "gołej", wyraźnie czuć delikatną nawilżającą warstwę - takie wrażenie utrzymuje się przez długie godziny; dyskomfortu nie powoduje nawet nałożenie wysuszającego korektora (np. True Matcha z L'oreala).
Jak działa? Zaskakująco. Moja skóra pod oczami bardzo lubi skwalan, więc miałam nadzieję, że i z tym kremem się zaprzyjaźni. Nie myliłam się. Krem doskonale nawilża i lekko odżywia. Skóra po jego zastosowaniu jest miękka i gładka. Tołpa nie podrażnia, nie powoduje łzawienia nawet przy przypadkowej aplikacji prosto do oka (zagapiłam się kilka razy :D).
Na koniec zostawiłam sobie wisienkę na torcie. Producent obiecuje, że krem wpłynie na redukcję cieni pod oczami. Rzadko wierzę w takie bajki, ale już raz jedna z marek zrobiła mi takiego miłego "psikusa". Tołpa Green to kolejny krem, przy którym, po mniej więcej miesiącu stosowania ,zaobserwowałam wyraźnie rozjaśnienie cieni. Pozwolę sobie polecieć Facebookiem - Lubię to :D!
Krem Tołpa Green bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Myślę, że do niego wrócę. Niech no tylko nie próbują wycofać!
Skład: Aqua, Squalane, Glycerin, Propylene Glycol, C12-15 Alkyl Benzoate, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetearyl Oleate, Peat Extract, Sorbitan Olivate, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Gossypium Herbaceum Seed Extract, Iris Florentina Root Extract, Equsetum Arvense Extract, Ginko Biloba Leaf Extract, Glycyriza Glabra Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Hammamelis Virginiana Leaf Extract, Tetrasodium EDTA, Sodium Polyacrylate, Carbomer, Sodium Hydroxide, Sodium Acrylate/Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Benzyl Alcohol, Salicylic Acid, Sotbic Acid.
Cena: ok. 23 zł/17 ml
Dostępność: Rossmann (dział dermo), Biedronka
Ocena: 5/5