Ciekawa jestem, ilu recenzji doczekał się ten podkład. Słyszała o nim chyba każda blogerka, pewnie znaczna część czytających ten post nawet go miała. Znany, lubiany, doceniany... Jeżeli myślicie, że się wyłamię, to jesteście w błędzie. Annabelle Minerals stworzyło po prostu dobry produkt i nawet przy szczerych chęciach, dużej dozie samozaparcia i kilkumiesięcznych testach nie potrafię (i nie chcę!) mu porządnie zepsuć opinii. Dziś słów kilka(-dziesiąt albo -set, wyjdzie w praniu) o takim Colorstayu wśród podkładów mineralnych (pod względem popularności; nie jestem w stanie porównać działania :D).
Jakiś czas temu zetknęłam się z kosmetykami Annabelle Minerals. W tamtym czasie bardziej pasowała mi wersja kryjąca. Nie odpowiadał natomiast żaden kolor. Na pełnowymiarowe opakowanie zdecydowałam się dopiero wtedy, gdy firma wprowadziła jaśniejsze warianty w ramach już istniejących linii. Z pewnymi obawami postawiłam na odcień z gamy złotej - Golden Fairest. Na rozgrzewkę wybrałam mniejszą, czterogramową wersję (Annabelle oferuje jeszcze 10 g proszku).
Cała zabawa z podkładami mineralnymi polega na tym, że z reguły są to kosmetyki sypkie. Trzeba się więc przyzwyczaić do tego, że to-to w słoiczku z sitkiem to nie puder wykańczający. Annabelle zadbało o komfort psychiczny użytkownika i odpowiednio zabezpieczyło swój słoiczek. Wieczko można przekręcić, dzięki czemu przy kolejnej próbie aplikacji nie zaatakuje nas chmura pyłu, gdy zabierzemy kosmetyk w podróż albo po prostu nam spadnie (jak to był w starszej wersji podkładu Pixie). Opakowanie jest na tyle porządne, że ciężko dobrać się do jego środka - aby wygrzebać resztkę, musiałam podważyć denko, co wcale nie było łatwym zadaniem.
Ostatnio mało pisałam o opakowaniu, a więcej o formule. Tym razem proporcje się zmienią, bo co pisać o sypkim podkładzie mineralnym? Podkład jest nieźle zmielony, chociaż bardziej przypomina mąkę pszenną niż cukier puder (głodna jestem :D). Nie ma w sobie grama kremowości, chociaż nie jest kredowo suchy. Ot, taki tam proszek.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi zaburzenie dotychczasowego schematu. Zawsze na deser zostawiałam sobie kolor, tym razem chcę się nim zająć w tym miejscu. Wybrałam odcień Golden Fairest, najjaśniejszy wśród "złotek". Nie wiem, jak inne odcienie z tej gamy, ale Golden Fairest nie określiłabym mianem typowego złotka. Jest żółtawy, to taki żółty beż. Nie obraziłabym się także, gdyby był odcień odrobinę ciemniejszy i bardziej żółty, Czytałam jednak, że kolejny stopień w tej serii jest już wyraźnie pomarańczowy. Szkoda. Kurczaczkom zawsze wiatr w oczy.
Tym razem zakończę recenzję opisem działania. Każdy ma inne oczekiwania w stosunku do podkładu. Wskazania producenta mają nam podpowiedzieć odpowiedni kierunek. Twórca kosmetyku jednak nie zawsze trafia. Annabelle zaproponowało nam podkład matujący. Nie zgodzę się, co do tego, że jest to produkt matujący. Matowy owszem, ale nie działa aktywnie na skórę. Twarz po jego zastosowaniu się nie błyszczy jak bombka, ale nie jest też całkiem płaska. Powiedziałabym raczej, że to kosmetyk, który ma naturalne wykończenie i sprawia, że skóra wygląda zdrowo. Nie tworzy podkładowych zaskórników.
A jak z kryciem? Podkład ujednolica koloryt, dlatego samodzielnie sprawdzi się u osób, które poszukują wyrównania cery. Żółty pigment sprawia, że Annabelle neutralizuje zaczerwienienia. Nie ma się jednak co czarować, podkład samodzielnie nie da sobie rady, gdy na skórze pojawi się obraz nędzy i rozpaczy. Tutaj konieczna będzie ingerencja korektora.
![]() |
Chała i prawie chwała |
Skład: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxide, Ultramarines.
Cena: 34,90 zł (59,90 zł)/4 g (10g)
Dostępność: strona producenta, sklep stacjonarny (Warszawa, ul. Mokotowska 51/53), Mintishop, Mineral Cosmetics
Ocena 4,5/5