Choć nowy rok już się zaczął, część z nas jest jeszcze myślami w tym starym. Gdy zastanawiam się nad tym, co uległo zmianie w 2014 w stosunku do lat poprzednich, to nie mogę pominąć tego, że końcówka ubiegłego roku pod względem kosmetycznym należała do makijażu oczu. Z nieznanych mnie samej powodów ni z tego, ni z owego, złapałam pędzle, odkręciłam bazę i zaczęłam z dziką radością smarować powieki. Zaczęłam zachowawczo od beżów, głaszczę pędzlem róże... Czy szarości Misslyn dołączą do tego grona?
Przyznam, że ilekroć byłam w Hebe, to zerkałam w szafie Misslyn na cienie i róże. Ucieszyłam się, że trafiła do mnie trójka cieni, która była częścią kolekcji Grunge Princess i jest najwyraźniej dostępna także w stałej linii marki.
Opakowanie przypadło mi do gustu od samego początku. Przezroczysty plastik nie jest może szczytem elegancji, ale wygląda estetycznie. Paletka jest wykonana porządnie, wszystko jest odpowiednio przycięte, nic nie odstaje. Zamknięcie jest trochę problematyczne, paznokcie mogą ucierpieć, ale chociaż kasetka nie otwiera się nieproszona. Do cieni dołączona jest pacynka, podobna do tych z paletek Sleek. Niestety, aplikator średnio współpracuje z cieniami, które o wiele lepiej nakłada się pędzlami.
Konsystencja cieni jest przyjemna, pudry są bardzo jedwabiste. Misslyn w niczym nie przypomina kredowych matów Kobo, daleko im też do lekko woskowej konsystencji metalicznych MIYO. Inglotowe perły też nie są takie śliskie. Kolory łatwo się rozcierają. Dobra informacja dla osób wrażliwych na zapachy - cienie są bezzapachowe.
Na opakowaniu i miłej dla skóry formule kończą się mocne strony tego produktu. Cienie mają niezbyt dobrą pigmentację, są wręcz półprzejrzyste. Używanie ich bez bazy nie wchodzi w grę (gdy pomalowałam jedną powiekę tylko tymi cieniami, a na drugą nałożyłam je na bazę Urban Decay, to mama zapytała się, dlaczego wykonałam makijaż tylko na jednym oku...). Na dobrej bazie mają dużo większą intensywność i znacznie lepiej się utrzymują. Trwałość też nie jest ich atutem - nie znikają tak szybko jak ananasy z palety Lovely, ale po 3 godzinach urządzają sobie wiec w załamaniu powieki.
Wariant kolorystyczny Revival to zestawienie cieni o wykończeniu satynowym: srebra, ciemnej szarości i zielonkawej czerni (serio, widzę tam sporą nutę zieleni). Nie ukrywam, że nie są barwy, po które sięgam na co dzień w chwili obecnej (tak z 5 lat temu szalałam za szarością :D). Srebro i ciemna szarość jakoś się bronią przy mojej niebieskiej tęczówce, ale skąd wzięła się tam ta zielona czerń? W każdym razie, nie jest to zestaw, po który sama bym sięgnęła w drogerii.
Jestem odrobinę rozczarowana tymi cieniami. Może inne palety wypadają lepiej (kuszą mnie jeszcze maty w brązach), ale ta z szarościami nie należy do kosmetycznych perełek.
Cena: ok. 30 zł
Dostępność: Drogeria Hebe
Ocena: 3/5
P.s. Produkt otrzymałam od firmy Baltic Company, ale nie miało to wpływu na treść tej recenzji.