Powiadają, że z wiekiem człowiek robi się mądrzejszy. Tak? Nie zauważyłam tego u siebie, a niedługo kolejna wiosna stuknie. Niedobrze. Po tak długiej obecności w blogosferze i znajomości jej działania od podszewki, powinnam była rozpoznać samonapędzający się mechanizm kusicielstwa. Jedna się zachwyci, reszta poleci jak pszczoły do miodu. Z różnym skutkiem. Zupełnie nie wiem, dlaczego podczas jednej z wizyt w Biedronce przytuliłam tę uroczą różową puszeczkę. Balsamów do ust zawsze mam przecież pod dostatkiem. Ale nie, musiałam, malinki się uśmiechały. Czy to się jakoś leczy?
Masełka Nivea zrobiły prawdziwą furorę w zeszłym roku. Uwiodły rzeszę dziewczyn uroczymi opakowaniami i słodkimi zapachami. Jak grzyby po deszczu wyskakiwały hurtem recenzje polane hojnie lukrem. Coś mi tu nie grało, ale zdolność realnej oceny ewentualnych możliwości walki z moimi ustami na podstawie pobieżnej analizy składu poszła się turlać, gdy dopadł mnie czar malinek.
Opakowanie to jeden z większych atutów tego kosmetyku. Estetycznie ozdobiona puszka wygląda naprawdę uroczo i zdecydowanie cieszy oko. Z użytkowaniem tego jest trochę gorzej. Moim zdaniem lepsze byłoby opakowanie o trochę mniejszej średnicy, za to wyższe - łatwiej byłoby je otworzyć.
Konsystencji się nie czepiam, jest dość przyjemna. Masełko jest lżejsze niż wazelina, tworzy przyjemną, delikatną warstewkę ochronną, która świetnie sprawdza się na zakatarzonym nosie (mniejsze podrażnienia od energicznego wycierania chusteczkami) i ma szansę chronić przed mrozem.
Jeżeli chodzi o właściwości pielęgnacyjne to właściwie nie ma o czym się rozpisywać. Moje usta potrzebują konkretnej dawki pielęgnacji. Przy balsamie Nuxe Nivea wypadła wyjątkowo słabo, bo nie robi niczego. Nie nawilża, nie odżywia, nie łagodzi, nie działa jak opatrunek. Ba, co więcej, usta przy regularnym stosowaniu są częściej spierzchnięte.
Na deser zostawiłam sobie dwie kwestie: malinkę na torcie i śmiech na sali. "Malinką" jest oczywiście zapach, lubię malinową Mambę, więc nie mogę narzekać. Natomiast za nieporozumienie uważam kolor tego cuda. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że masełko będzie barwiło. Gdy podczas choroby spojrzałam w lustro i zobaczyłam prawie fioletowy nos, to oniemiałam z wrażenia. Na ustach balsam jest tandetnie jasnoróżowy, w dodatku lubi się nierównomiernie zbierać. Ludzie, litości!
Muszę wbić sobie do tej swojej makówki, że z Nivea mogę kupować tylko żele pod prysznic. Inaczej chyba osiwieję (a w zapasie czeka odżywka do włosów... :D).
Skład: Cera Microcrystallina, Paraffinum Liquidum, Polyglyceryl-3 Diidostearate, Butyrospermum Parkii Butter, Ricinus Communis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Aqua, Glycerin, Glyceryl Glucoside, BHT, Aroma, CI 77891, CI 15850.
Cena: ok. 10-12 zł/19 ml
Dostępność: Rossmann, Natura, Super-Pharm, Hebe
Ocena: 2/5