Wychodzę z założenia, że co nagle to po diable i zazwyczaj staram się nie ferować wyroków pochopnie. Nieraz zdarzyło się tak, że coś w pierwszej chwili mnie zachwyciło, a potem nagle przestało się podobać. Czasem bywało tak, że nad czymś początkowo kręciłam nosem, a następnie były fajerwerki. Warto najpierw coś dokładnie sprawdzić, żeby się o tym wypowiedzieć. Tym razem zdradzę swoje żelazne zasady, żeby napisać o produkcie z edycji limitowanej. Takie kosmetyki, jak wiadomo, znikają równie szybko, co się pojawiły. Nie widzę natomiast sensu opisywania produktów za kilka miesięcy, gdy nie będą już dostępne w sprzedaży (ostatnio widziałam recenzję lakieru z limitowanej edycji Into the wild, którą można było zdobyć 2 albo 3 lata temu. Jaki sens ma taka notka? Według mnie żaden.) Z tego względu dzisiaj pod lupę idzie paletka cieni z limitki Hello Autumn, a za kilka dni dobiorę się do różu z tej serii. Czy kosmetykom z tej edycji limitowanej uda się zdać egzamin wstępny na Zoilowy Uniwersytet Kosmetyczny :D?
Essence nie grzeszy pięknymi opakowaniami. Jest to marka tania, więc być może na nich tnie się koszty, aby zaoferować niewysoką cenę. Muszę przyznać, że choć jest ona bez ozdóbek, kasetkę oceniam pozytywne - jest wykonana z grubego plastiku i wygląda bardziej porządnie zarówno niż opakowania pojedynczych cieni ze standardowej linii, jak i różów do policzków. Dość łatwo się otwiera, ale nie ma obaw, że zrobi to samodzielnie bez woli i wiedzy właściciela. Dołączona jest też pacynka, podobna do tych z palet Sleek.
Cienie mają przyjemną, lekko kremową konsystencję. Nie są może takie maślane jak Sleekowe perły, ale daleko im do suchości Kobo. Są trochę bardziej kremowe od Inglota. Dobrze przyczepiają się zarówno do pędzla, jak i do skóry. Są średnio napigmentowane. Łatwo się z nimi pracuje, nie zanikają przy rozcieraniu, dobrze łączą się zarówno ze sobą, jak i z cieniami innych marek. Trwałość nie jest powalająca, ale radzą sobie całkiem nieźle. Bez bazy rolują się po 4 godzinach, na bazie (Hean) są grzeczne nawet 9.
Kolorystyka utrzymana jest w ciepłej, jesiennej tonacji, przywodzącej na myśl liście. Nazwa pasuje do palety jak ulał. Wszystkie cienie są mniej lub bardziej metaliczne (sądziłam początkowo, że perłowe, ale porównałam sobie z Inglotowymi perłami i to coś innego; jak coś palnęłam, to mnie poprawcie, nie jestem dobra w te klocki). Producent sugeruje na odwrocie opakowania, że pierwsze trzy cienie z powodzeniem nadadzą się na całą powiekę, a trzy kolejne w załamanie. Z uwagi na średnie nasycenie odcieni, myślę, że wszystkie z powodzeniem (może poza najciemniejszym) mogą służyć na powiekę ruchomą w makijażu dziennym. W palecie znajdują się:
kremowa biel - świetnie wygląda w wewnętrznym kąciku
żółte złoto - ten odcień z całego zestawu najmniej mi się podoba, nie lubię takich oczywistych złotych odcieni
pomarańczowe złoto/jasna miedź
jasny złoty brąz z domieszką rudości - lubię go właśnie na całą powieką ruchomą
ciemny złoty brąz
neutralny ciemny brąz
Z tego, co widzę, palety nie cieszą się specjalnym wzięciem. Dziwi mnie to, bo to naprawdę udany produkt w korzystnej cenie. Jeżeli ktoś lubi takie złoto-miedziano-brązowe odcienie i nie boi się lekko metalicznego wykończenia, powinien przyjrzeć się temu wariantowi. Myślę, że będę często "spacerowała po parku" w tym roku :). Niniejszym ogłaszam, że Pani/Pan Essence Hello Autumn Eyeshadow Palette 01 Walk in the park zostaje przyjęty w poczt studentów Zoilowego Uniwersytetu Kosmetycznego :D.
Cena: 15,99 zł/6 g
Dostępność: na chwilę obecną Drogerie Natura
Ocena: 4-4,5/5