Choć tytuł tej notki pojawił się w mojej głowie niemal od razu, jakiś czas zastanawiałam się nad jego zmianą. Chciałam napisać taki nagłówek, który da obraz tego, że to była miłość nie od pierwszego, ale od n-tego wejrzenia. Te cienie widziałam już w tylu miejscach, tak wiele osób je polecało, a ja nawet nie zaszczyciłam ich spojrzeniem. Ba, nawet w czasie promocji -49% jakoś powieka mi nie drgnęła. Nie wiem co się stało, ale po poście Agu, w którym zaprezentowała przepięknie mieniący się Hourglass Beige, zapragnęłam mieć choć jedno takie cacko. Dodatkową zachętą była przecena tych cieni w Rossmannie. Ubrałam człapaki i poleciałam do najbliższego przybytku na osiedlu. Gdy dopadłam szafy L'oreal byłam niepocieszona - pięknego beżu nie było. Nie chciałam wyjść z gołymi rękami, dlatego "na próbę" wzięłam równie sympatyczny 004 Forever Pink. I całkowicie przepadłam...
Zanim zacznę się rozpływać nad samym cieniem, zajmę się jego opakowaniem. Wyższa szkoła jazdy dla fajtłap, tutaj są aż dwa zabezpieczenia do zgubienia - jednym jest odkręcana nakrętka, drugim plastikowe zabezpieczenie. Warto nie gubić tej czarnej pokrywy, ona trzyma cień "w kupie", dzięki czemu nie rozpadnie się przy upadkach (za którymś razem pewnie i tak trzaśnie :D).
Takie podwójne zabezpieczenie konieczne jest ze względu na konsystencję cienia. Formuła jest dość ciekawa, produkt robi wrażenie nie do końca sprasowanego. Nie jest tak zbity jak np. prasowane cienie Inglota. Tak jakby poszczególne drobinki proszku nie były ze sobą mocno związane. Jednocześnie sam cień jest przyjemnie kremowy, trochę kojarzy mi się z perłami Sleeka, jest taki maślany (nawet matowy 016), dobrze przyczepia się do skóry i co więcej, całkiem długo na niej pozostaje. Ta seria lubi być aplikowana palcami albo syntetycznym pędzelkiem - przy włochatych lubi się sypać. Za wyjątkiem fioletowego 005 (który nie współpracuje w ogóle) cienie dobrze się rozcierają i syntetykiem, i kozą.
Trwałość tego produktu to atut tego produktu. To właśnie dlatego mam tych cieni aż 5, chociaż wcale nie były mi do szczęścia potrzebne, wszak mam paletkę z Inglota, Lovely, cienie Maybelline, Rimmela... Jednak z jakiś przyczyn od ponad miesiąca sięgam wyłącznie po L'oreal. Lubię długotrwałe produkty, a te cienie właśnie takie są. Na moich tłustych powiekach, w czasie upałów trzymały się w nienaruszonym stanie 4 godziny, po 6 były wyblakłe, ale ciągle widoczne. Przy wsparciu bazy świetnie wyglądają przez 8 godzin, po 10 nadal trzymają się nieźle, choć są już dość spłowiałe i trochę zrolowane.
Na deser zostawiłam sobie kolory. Nigdy nie widziałam sensu w recenzowaniu pojedynczych odcieni osobno, ale po spotkaniu z tą serią dostrzegłam w tym pewną rację. Mam też nauczkę, żeby nie oceniać całej linii po jednym produkcie - na 10 dziewięć może być świetnych, ale trafi się ten jeden paskudny. Tak właśnie było w tym przypadku.
W mojej kosmetyce mieszkają bohaterscy czterej pancerni (002, 004, 012, 016) i bies (005):

004 Forever Pink - również dość wyrazista perła tym razem w kolorze ciepłego, trochę nawet miedzianego różu
005 Purple Obsession - satyna/lekka perła. Ładny odcień fioletu, który niestety rozciera się na sino. Nawet najmniejsza próba ujarzmiana tego cienia kończy się źle - on po prostu nie chce wyglądać dobrze na skórze. Porażka na całej linii.
012 Endless Chocolate - satyna/lekka perła. Kilka razy oglądałam ten cień przed zakupem. I najprawdopodobniej bym go nie wzięła, gdybym nie miała kuponu rabatowego, który obniżał cenę nawet produktów wyprzedawanych. Ten kolor potwierdza regułę, że kolor w opakowaniu a odcień na skórze niekoniecznie mogą iść ze sobą w parze. W opakowaniu to taki "jelonkowy" brąz (jak byłam mała to zawsze trafiały mi się kredki z dwoma odcieniami brązu: chłodnym, prawie bordowym i ciepłym, lekko rudym - na ten ostatni zawsze mówiłam "jelonkowy"), byłam pewna, że nie będę wyglądała w nim dobrze. Tymczasem zaskoczenie, kolor nie jest zbyt ciepły, to raczej neutralny odcień brązu, taka mleczna czekolada Wedla. Ukochany ostatnio do podkreślania załamania.
016 Coconut Shake - mat. Neutralny beż, idealny na całą powiekę. Jest bardzo jasny, dlatego miałam pewne obawy, czy nie będzie wyglądał u mnie zbyt biało, ale w towarzystwie czekoladowego brata prezentuje się całkiem nieźle.
Jakieś minusy? Zasadniczym dla wielu będzie cena. W drogeriach za jeden cień wołają 37 zł. W sklepach internetowych widziałam je po 10-12 zł - za taką kwotę warto je dorzucić do koszyka. Ja swoje kupiłam w Rossmannie, gdzie są w "Cenie na do widzenia" za ok. 18 zł (większość odcieni kupiłam jeszcze ze zniżką 30%). Podobno obniżka na nie obowiązuje także w Naturze. Choć na razie widnieją na polskiej, niemieckiej i angielskiej stronie L'oreal, chodzą słuchy, że mają być wycofywane. Wielka szkoda, to naprawdę ciekawa linia. Za cenę regularną raczej nie polecam, ale jeżeli wyhaczycie promocję, to bierzcie. Tych 20 zł są warte.
Cena: 10-37 zł/3,5 g
Dostępność: Super-Pharm, Hebe, Rossmann, Natura, sklepy internetowe, Allegro
Ocena: 4,5/5 (odcienie 002, 004, 012 i 016), 2/5 (odcień 005)