Czasem naprawdę trudno jest mi zrozumieć pewne działania firm kosmetycznych. Wycofują świetne produkty, "ulepszają" już istniejące kosmetyki o określonej renomie, wprowadzają innowacyjne-a-właściwie-zupełnie-takie-same-jak-już-istniejące produkty do określonej linii. Dlaczego i dla kogo?
Marka Rimmel od jakiegoś czasu bardzo promuje gamę Scandaleyes. Co jakiś czas na rynku pojawia się kolejny "skandaliczny" produkt. Jako, że jest to linia przeznaczona do makijażu oczu, znajdziemy w niej pokaźną ilość tuszy do rzęs. Zwykły, wodoodporny, ekstra czarny, nadający rzęsom elastyczność, jeden podkręcający, drugi podkręcający, dwa z efektem sztucznych rzęs... Do koloru, do wyboru. A tak naprawdę, różnica między poszczególnymi wariantami (miałam trzy, więc nie wiem jak reszta), jest niewielka, żeby nie powiedzieć, że żadna.
Pod względem wizualnym Rockin' Curves jest chyba najbardziej ciekawą odsłoną tuszu Scandaleyes. Przykuwający kolor i tłoczona wężowa skóra zdecydowanie zwracają uwagę. Wygląd to jednak nie wszystko, wszak ogromne znaczenie powinno mieć wnętrze. A co jest w środku? Standardowo, gigantyczna dziura, która nie odsącza zbyt dobrze nadmiaru tuszu oraz równie gigantyczna szczota. Jej kształt, w założeniu, miał być innowacyjny. Dzięki temu "połamaniu z poplątaniem" szczotka miała sprawić, że rzęsy zakręcą się, jak runo baranka. Producent zapewnia, że dzięki kształtowi złamanego serca, aplikator dopasowuje się do kształtu oka. Wizja piękna, wyszło jak zwykle. Szczotka jest niesamowicie niewygodna w obsłudze. O ile prostym gigantem Scandaleyes można było jakoś pracować, tak z tym dziwolągiem trudno jest się dogadać. Szczotka nie dopasowuje się do oka, jedyny obszar rzęs, który maluje się nią w miarę wygodnie, to te pośrodku. Dotarcie węższym końcem w wewnętrzny, jak i szerszym w zewnętrzny kącik (na odwrót tym bardziej :D) nie wygląda zbyt różowo. Szeroko rozstawione włoski nabierają duże ilości tuszu, który zlepia rzęsy - ciężko je potem rozczesać.
Może byłabym skłonna wybaczyć te niedogodności podcza aplikacji, gdyby efekt spełniał zapewnienia producenta. Tusz miał pogrubiać, unosić i podkręcać rzęsy. Początkowo wydawało mi się, że coś tam kręci. Dla porównania pomalowałam jedno oko tuszem Essence, drugie Rimmelem - różnica w "podkręceniu" była niewielka. Rzęsy nie są też specjalnie uniesione, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że wyglądają ciężko i są oblepione tuszem. Właściwie jedyną obietnicą, którą spełnia ten kosmetyk jest pogrubienie. Tusz nie wykazuje jednak takiego działania, które sprawiłoby, że polecałabym wszystkim fankom efektu większej objętości włosków zakup tego produktu. Pogrubienie jest raczej nieznaczne, przez co końcowy rezultat wygląda mizernie. I piszę to ja, zwolenniczka delikatnego malowania rzęs.
Kolejną próbę zaprzyjaźnienia się z linią Scandaleyes uważam za nieudaną. Nie leżą mi te tusze (z Rimmelowych wolę Lash Accelerator), nie odpowiada mi kredka... Może cienie, na które mam ogromną ochotę, uratują trochę sytuację?
Dostępność: Rossmann, Hebe, Natura, Super-Pharm
Ocena: 2,5/5
P.s. Produkt otrzymałam od marki Rimmel - nie miało to w jakimkolwiek stopniu wpływu na recenzję.