Ze względu na zaskakująco niewielką liczbę postów informujących o nadejściu lutego (może dlatego, że nie wiadomo jaki obrazek dołączyć do napisu "Hello February": śnieg, serduszka czy wiosenny pejzażyk), spieszę donieść, że drugi miesiąc roku właśnie się zaczął. Choć rok dopiero raczkuje, można się pokusić o pierwsze podsumowania. Szczególnie, że miesiąc bez denka to miesiąc stracony. Bez dalszych kwiecistych wstępów, przejdę więc do właściwego tematu tej notki.
Było: DeBa BioVital Repair Conditioner - choć jej zakup nie był do końca przemyślany, to okazał się całkiem udany. Co prawda nie do końca odpowiadała mi jej wodnista konsystencja, ale moje włosy polubiły ją za działanie. Jeżeli Biedronka ponownie "rzuci" kosmetyki DeBa, polecam przytulić ją do piersi. Więcej na jej temat przeczytacie TU.
Jest: Alterra Haarkur Granatapfel&Aloe Vera oraz L'oreal Professionel Liss Unlimited - ilość kosmetyków w łazience zaczęła mnie przerażać, więc pozbierałam resztki i zabrałam się za ich zużywanie. Obie maski wyglądają dość obiecująco.
Było: Yves Rocher Pure System Głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy - słabiutki żel z ozdobnymi granulkami. Nie pachnie przyjemnie, oczyszcza średnio, ściera tak sobie. Nie dla mnie.
Jest: Iwostin Purritin Pianka oczyszczająca - miałam ochotę na małe szaleństwo i zdecydowałam się na produkt do oczyszczania twarzy o formule, jaka jeszcze nie pojawiła się w mojej kosmetyczce. Mam nadzieję, że uprzyjemni mi toaletę :).
Było: Fitomed Tonik oczyszczający - nie jest to może produkt, który diametralnie odmienia pielęgnację twarzy, jest jednak dobrym jej uzupełnieniem. Z pewnością jeszcze nie raz do niego wrócę. Obszerną recenzję znajdziecie TU.
Jest: Fitomed Płyn oczarowy do twarzy - w mojej kosmetyczce pojawił się razem z tonikiem, ale odłożyłam jego używanie na czas stosowania toniku. Płyn spisuje się całkiem nieźle, choć ma kilka minusów. Jednym z nich jest "psikadło", dlatego też brat tonik użyczył mu korka. Nie do końca zadowala mnie też jego zapach - no cóż, wiedziałam przecież, że zapach kwiatów pomarańczy oznacza raczej aromat mokrej ziemi, a nie słodycz pomarańczy.
\Było: Uriage Woda termalna - produkt, który warto mieć w swojej kosmetyczce, choć nie jest on niezbędny do życia. Woda termalna to niby tylko woda, ale zauważyłam pewne różnice między Uriage, a wcześniej używanymi Vichy i Avene. Mam wrażenie, że Uriage wykazywała działanie delikatnie nawilżające. Poza tym świetnie koiła podrażnioną i poranioną skórę. Myślę, że przy okazji jakiejś promocji przygarnę jeszcze jedną butelkę.
Jest: La Roche-Posay Woda termalna - taaak, zamierzam zostać ekspertem w laniu wody... A właściwie w jej wypsikiwaniu :D.
Było SVR Lysalpha Active Creme - dziwnym trafem tak się składa, że ostatnimi czasy, gdy potrzebuję kremu do twarzy, jest promocja na ten. Muszę przyznać, że jestem zadowolona z jego działania, choć muszę jeszcze trochę poużywać, żeby wydać ostateczny werdykt.
Jest: To samo :).
Było: GlySkinCare Intense C Serum - serum z witaminą C kusiło mnie od dawna. Zastanawiam się teraz, dlaczego tak długo zwlekałam z dokarmieniem skóry... Za kilka dni pomęczę was zachwytami nad zbawiennym działaniem witaminy C na moją cerę.
Jest: Bomba samoróbka :D.
Było: AA Technologia wieku Maseczka zwężająca pory - po kilku opakowaniach wyrobiłam sobie zdanie na jej temat i niebawem się nim podzielę,
Jest: To samo :).
Było: Bingo Spa Krem na szyję i dekolt z olejem arganowym - to dziwne, ale to działa :D. Smarowanie nim szyi było przyjemnością. Radził sobie z nawilżaniem skóry, ale niespecjalnie ją ujędrnił. Pełną recenzję znajdziecie TU.
Jest: Zrób Sobie Krem Naturalny olej awokado - gdy poszukiwałam kolejnego specyfiku do szyi, w oko wpadł mi olej awokado z marki Planeta Organica. Nie udało mi się go dostać stacjonarnie (a za przesyłki, które stanowią połowę ceny produktu płacić nie lubię), więc wzięłam to, co było dostępne od ręki.
Było: Avon Pretty Glamorous - dowód na to, że nie zawsze warto sugerować się opakowaniem. Etykietka sugeruje mało elegancki zapach dla dzieci. Faktycznie, Pretty Glamorous jest młodzieńczy i lekki, ale nie banalny. Ciekawy zapach na co dzień.
Jest: To samo :).
Było: Garnier Mineral InvisiCalm - ulubieniec od dwóch lat, na jego temat napisałam już wszystko.
Jest: Rexona Invisible Diamond - może okazać się czarnym koniem mojego antyperspirantowego rankingu. Pozytywnie mnie zaskoczył.
Było: Nivea Supreme Touch oraz Palmolive Delikate Care z olejkiem migdałowym - myją i ładnie pachną (choć do zapachu Palmolive początkowo nie byłam przekonana). Kremowa Nivea bardziej odpowiada potrzebom suchej skóry, ale i Palmolive nie narobił wielkich szkód.
Jest: Lirene Kusząca gruszka - od czasu, gdy Lirene wprowadziło do swojej oferty żele o apetycznych zapachach, miałam ochotę na gruszkowy. Podczas jednej z biedronkowych promocji zrobiłam solidne zapasy żeli pod prysznic i miałam nie kupować kolejnych. Postanowienia postanowieniami, a życie życiem :).
Było: AA Ciało wrażliwe Odżywczy krem do rąk i paznokci Zmysłowa Malina - dobrze nawilżający krem, którego dodatkowym atutem jest zapach. Sięgałam po niego chętnie i często w styczniu, gdy moja skóra zbuntowała się przeciwko mrozom i zaczęła stroić fochy. Więcej o nim TU.
Jest: Essence 24h hand protection balm Repair
Bez następcy: Balea Szampon głęboko oczyszczający - woda, która mocno zirytowała moją skórę głowy. Jestem na nie. Tymczasowo zostałam bez "silnego" szamponu. Trudno, będę chodzić niedomyta :D:D. Recenzję tego gagatka przejrzycie TU.
Uważam początek roku za udany, przynajmniej w kwestii zużyć. A wam jak poszło?