Bałagan to mój żywioł. Gdy udaje mi się mniej więcej zapanować nad, rozprzestrzeniającym się z prędkością światła, nieładem, to wówczas zatrzymuję się na chwilę i podziwiam... Na drugi dzień wszystko jest już na "swoim" miejscu, czyli po staremu. Czasem jednak dostaję szału podczas poszukiwań. Zabawa w chowanego, szczególnie podczas pośpiesznego zbierania się do wyjścia, nie cieszy tak jak zwykle. Wtedy też nabieram ochoty na małe porządki. I tak koło się zamyka...
Ostatnio jednak tak spodobały mi się różnego rodzaju organizery, kubki, pudełka, że zapragnęłam zorganizować, choć odrobinę, swój bajzel. Podręczne kosmetyki zostały podzielone na kategorie i zamieszkały w plastikowym pojemniku (6 zł).
Zdjęcie pochodzi ze strony Ikei.
Pędzle zadomowiły się w uroczym świeczniku (5,99).
Zdjęcie pochodzi ze strony Ikei.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie małe podskakujące pchełki, zwane inaczej cieniami z Inglota. Jako typowy Polak-biedak-cebulak, kupiłam kilka wkładów (bo tańsze) i pozwoliłam im latać luzem. Gdy cienie były dwa, to nie stanowiło to problemu. Jednak kiedy rodzina powiększyła się o kolejne trzy sztuki, to podczas poszukiwań, zawsze wyciągałam nie te, których akurat potrzebowałam.Skapitulowałam i zaopatrzyłam się w paletkę magnetyczną (15 zł). Nie mogę przestać się nią bawić, pewnie zaraz ją upuszczę i taki będzie finał :).
W Inglocie można dostać oczopląsu na widok mnogości kosmetyków w różnych kolorach. Ta tęcza barw, a także czujny wzrok pani ekspedientki nie sprzyja przemyślanym zakupom, poprzedzonym dokładnym przestudiowaniem wszystkich aspektów produktu, ze składem na czele. Nie jestem znawcą chemii kosmetycznej, nie mam bzika na punkcie składów, ale lubię wiedzieć, co w danym kosmetyku siedzi. Jeżeli kupujemy róż z Inglota w "regularnym" opakowaniu, to wykaz ingrediencji znajdziemy na kartoniku, w który jest zapakowany. Gdy zaś wybierzemy goły i wesoły wkład Freedom, to poza nazwą oraz adresem marki, numerem odcienia i "słoiczkiem", który wskazuje czas używalności od otwarcia, nie znajdziemy niczego więcej. Zapewne można poprosić ekspedientkę o podanie składu, ale wiem, że nie każdy lubi angażować innych w swoje zakupy. Dlatego też zamieszczam zdjęcia ulotki ze składnikami poszczególnych produktów (nie konkretnych odcieni; składy są podane na zasadzie "może zawierać) z serii Freedom, którą znalazłam w paletce. Może komuś się to przyda (zdjęcia można powiększyć).
Jesteście porządnymi obywatelkami czy królowymi chaosu?