Zarzekałam się jakiś czas temu, że w lecie nie będę puszczać pieniędzy z dymem. Kilka chłodniejszych dni, coraz zimniejsze poranki, obudziły we mnie chęć ogrzania i otulenia się pięknym zapachem. Wygrzebałam więc z szuflady kominek i nie dałam mu dokończyć letniego snu. Wybrałam się do jednej z mydlarni celem znalezienia zapachów, które nie będą zbyt słodkie i ciężkie na tę porę roku. Padło na Beach Wood i szeroko chwalony Pink Sands.
Wielokrotnie spotykałam się z opinią (i zresztą sama hołdowałam temu stwierdzeniu), że obrazek na nalepce idealnie oddaje naturę zapachu. Beach Wood jest wyjątkiem. Spodziewałam się przyjemnych drzewnych nut (uwielbiam zapach drewna!). Niestety, Beach Wood drewno ma jedynie w nazwie. To taki dość płaski zapach plaży - trochę morski, trochę piaskowy, lekko słony. Ale nic poza tym. To taki zapach, który kojarzy mi się trochę z proszkiem do prania, czy innym wytworem chemii gospodarczej z gatunku tych "oceanicznych". Jestem całkowicie na nie.
Za gładki ten piasek dla mnie. Szkoda, że nie potknęłam się o jakieś drewno.