Ratunku, ja tonę! I to prawie dosłownie. W dodatku ciężko jest mi się wygrzebać, bo pochłania mnie nie woda, a kosmetyki. Zaczynają mnie przerastać. Niedługo wyburzę ścianę do sąsiada i urządzę sobie w jego kuchni kosmetyczny składzik. Albo eksmituję braci z pokoju obok. Chyba, że wcześniej rodzina wyrzuci mnie i moje kosmetyki pod most :D.
Obiecywałam sobie, że ograniczę ilość kosmetyków, że w łazience i kosmetyczce będzie tylko to, czego potrzebuję, żadnych widzimisię. Taaaaaaaa, jasne. Wystarczy jedna mała promocja, tycia okazja, ciekawa współpraca, a już zapominam o postanowieniach. Najgorzej, że tego wyleczyć się nie da... Niech mną ktoś potrząśnie, proszę.
Oficjalnie daję sobie szlaban na szwendanie się po galeriach handlowych. Wczoraj przypałętałam się do Galerii Dominikańskiej i z ciekawości wlazłam do Yves Rocher (może dlatego, że przed wyjściem czytałam post Krzykli o ich tuszu). Co prawda zaglądałam tam wcześniej, ale jakoś bez przekonania i zawsze wychodziłam z niczym. Wczorajsza wizyta zaowocowała kupnem żelu do mycia twarzy Pure Calmille, do którego przymierzałam się od dawna. Impulsem do zakupu była oczywiście (no jakżeby inaczej) przecena o 50%. Przy okazji wyrobiłam kartę stałego klienta, dostałam torbę z ceraty i jakieś próbki, a dodatkowo także kupon rabatowy ze zniżkami wielokrotnego użytku na pielęgnację i kolorówkę (i to takimi solidnymi, bo odpowiednio 40% i 30%). Na kuponie widniała informacja, że przy następnych zakupach za min. 6,90 zł mogę kupić za symbolicznego grosza tusz Sexy Pulp. Badziewna kulka z Nivei właśnie mi się skończyła, dlatego postanowiłam dać szansę antyperspirantowi z YR i upiec tym sposobem dwie pieczenie na jednym ogniu - kupić coś potrzebnego, żeby dostać coś upragnionego :D.
Pozostając w rejonach pielęgnacji, nie mogę nie wspomnieć o nowościach z AA. Paczka z balsamami do testów była podejrzanie ciężka. Oprócz tych 5 butelek, znajdowało się w niej jeszcze to, co widnieje na powyższym zdjęciu. Bardzo zaciekawił mnie ten płyn micelarny i peeling w jednym. Takiego dziwa to jeszcze nie widziałam. Startery pod makijaż również wydają się interesujące. Krem odżywczy uszczęśliwi moją mamę. Oni to chyba specjalnie zrobili, żebym nigdy nie wygrzebała się z zapasów produktów do pielęgnacji :D.
Złośliwa ze mnie bestia, dlatego postanowiłam udowodnić sobie i światu, że Bioderma Sensibio nie zasługuje na koronę króla płynów micelarnych, którą nosi :D. Zobaczymy, co to za gagatek. Udało mi się ją ustrzelić w dość ładnej cenie, bo zapłaciłam za nią 22,50 (w aptekach i Hebe zwykle wołają za nią ok. 46 - 55 zł). Kupiłam ją w aptece Zielony Bluszcz na Oławskiej, jeżeli kogoś to interesuje.
Wróciłam do mycia twarzy przy użyciu wody i żelu, dlatego też ponownie do łask wróciły papierowe ręczniki kuchenne. Rolka zaczęła mieć się ku końcowi, więc postanowiłam dokupić zapas na kolejne miesiące. W Rossmannie się rozmyśliłam i zamiast zwyczajnych ręczników kuchennych, postawiłam na takie specjalnie przeznaczone do pielęgnacji. Ciekawa jestem, jak sobie poradzą i czy będą trochę delikatniejsze.
Do koszyka wpadł ponadto zmywacz z Isany - ten, którego używam obecnie, czyli waniliowy z PharmaCF, żyje i ma się dobrze, ale jego stosowanie doprowadza mnie do szewskiej pasji. Zgadzam się z Karminowymi ustami, że to bubel jakich mało.
Pojawiły mi się na udach bardzo brzydkie rozstępy, dlatego wróciłam do sprawdzonego olejku Babydream dla mam.
Na krem BB (ekhem, krem tonujący) z Bell ostrzyłam sobie pazurki, od czasu, gdy przeczytałam bardzo pozytywne recenzje Siulki oraz Shinodki. Okazja czyni złodzieja, a promocja ogłupia zoilę, więc gdy w niewielkiej drogerii zobaczyłam, że za 26 zł mogę kupić krem BB i korektor z tej linii, nie wahałam się ani chwili. To nic, że kilka dni wcześniej przyleciały do mnie minerały z Amilie, a ciocia kupiła mój ulubiony korektor z Alverde... Powinnam się smażyć w piekle.
Jakiś czas temu stłukłam swój róż z Bell. Uwielbiam ten kolor, dlatego pomyślałam, że nie będę prasować kruszonki, a kupię podobny odcień, ale z innej firmy. Miałam w głowie plan kupienia różu nr 6 z Wibo, ale przy okazji wizyty w Magnolii, przyciągnęło mnie stoisko Flormaru. Coś mi świtało, że ich róże cieszą się dobrą sławą, więc wybrałam P113.
Zdecydowałam się na podjęcie współpracy z marką Rimmel - pewnie bym tego nie zrobiła, gdyby nie bardzo przyjazne blogerowi zasady. W sobotę rozpakowałam paczkę powitalną, z której wyleciało kilka smakołyków.
Tej wiosny na moich paznokciach chyba będą królowały pomarańcze, bo Sun Downer jest już drugim lakierem w tym kolorze, który zawitał w moje progi. Paletka Smokey Brun, choć perłowa, jest utrzymana w neutralnej brązowo-beżowej kolorystyce. Tusz Scandaleyes ciekawi mnie ze względu na rozmiar szczoteczki - pomarańczowa wersja mogła zabić, ciekawa jestem, jak będzie z tą. Żelowy eyeliner trochę rozczarował kolorem - szkoda, że na oku nie jest taki kakaowy, jak w opakowaniu. Na Apocalips w odcieniu Solstice miałam ogromną ochotę, od czasu, gdy Słomka zamieściła zdjęcie kolorów szminek z tej serii. Za to w życiu nie kupiłabym szminki Lasting Finish z czerwonej serii sygnowanej przez Kate Moss. Mazałam się testerami wszystkich dostępnych w Polsce kolorów i jakoś nie znalazłam tam odcienia dla siebie, wszystkie były różowe i podobne do siebie. Zostałam uszczęśliwiona kolorem 104, którego w drogerii nie zaszczyciłabym spojrzeniem i przypadkiem od soboty nie mogę przestać się nim smarować :D:D. Do zdjęcia nie załapała się czarna kredka Scandaleyes, która zapodziała się w szufladzie, a także pomarańczowy kubek Wake me up, z którego właśnie piję.
Słowo daję, czas zwijać interes :D. Napisałam tego posta, żeby samą siebie uświadomić, jak daleko posunęło się moje zbieractwo. Idę klęczeć na grochu.