Założę się, że wiele z nas kupiło coś tylko dlatego, że miało ładne opakowanie. Skusił nas niesamowity kształt, kolor, ciekawa etykietka... Nie zawsze jednak to, co "kupujemy oczami" okazywało się tak pięknie wewnątrz. I tak pokrótce można opisać moją przygodą z Soft Blanket - uroczy misiek na naklejce mnie uwiódł, czego nie można powiedzieć o zapachu samej tarty.
Gdy zdecydowałam się na rozpoczęcie przygody z paleniem wosków, Soft Blanket to był ten zapach, który absolutnie musiałam mieć. Nasłuchałam się o jego cudowności na YT i dlatego, gdy tylko wygrzebałam go z kartonu w Piotrze i Pawle, wiedziałam, że bez niego nie wyjdę. Nawet podobał mi się ten delikatny, lekko pudrowy aromat, który czułam przez folię. Niezwłocznie po zakupie, część tarty wylądowała w kominku.
Zapach, który według wszelkich opisów miał być połączeniem bursztynu, wanilii i limonek miał szansę na trafienie w mój gust. Ale niestety. Żadnego z tych komponentów nie czuję w palonym wosku. Jego zapach kojarzy mi się z kobietą, która po całym dniu pracy przychodzi zmęczona do domu, a jej właśnie wykąpane dziecko domaga się bajki na dobranoc. Dlaczego mam takie skojarzenia? Soft Blanket to zapach z nutami damskich perfum (każda z nas zna taki nieokreślony, perfumeryjny zapach, który można określić sephorowym) i różowego proszku do prania Jelp. Ja tej bajki na dobranoc słuchać nie chcę, dziękuję.
Soft Blanket jest też mniej trwały niż Beach Walk. Ale producent obiecuje nam trwałość 8 godzin, więc 12 to i tak nie jest źle. Zapach po wygaszeniu kominka nie utrzymuje się w pomieszczeniu.
Już więcej nie dam się omamić miśkom!