Myślę, że nie przesadzę zbytnio, gdy napiszę, że w dzisiejszych czasach bez internetu to jak bez ręki. Wiele z nas dzień rozpoczyna od przeglądania portali internetowych przy kubku kawy. W sieci obracamy się w czasie pracy, w internecie szperamy, gdy jakieś zadanie domowe sprawia nam trudność... Kopalnia wiedzy otwiera się na dwa kliki. Możemy wyszukać informację na wiele interesujących tematów. Jak gotować kukurydzę, czym wywabić plamy z wina, który telefon komórkowy ma lepsze parametry, który krem do twarzy wybrać. Zapewne niektórym ciężko będzie uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu nieźle radziliśmy sobie bez cioci Wiki i wujka Google'a. Czasy się zmieniają. Niedawno to, co nam zaserwował sprzedawca było dla nas prawdą objawioną. Dziś kwestionujemy kit wciskany przez handlarzy na własną rękę. Bardziej ufamy temu, co znajdziemy w internecie, niż temu, co powie nam pani za ladą czy pan złapany między mąką a papierem toaletowym. Czasem jednak warto się przemóc, bo istnieją jeszcze osoby, które mają pojęcie o tym, o czym mówią i co polecają.
Eucerin wylądował w mojej kosmetyczce zupełnie przypadkowo. Wybrałam się do Super-Pharmu z zamiarem zakupu kremu pod oczy (poprzednik, badziew z Avonu doprowadzał mnie do szewskiej pasji). Z uwagi na to, że w owym czasie była spora obniżka na kilka marek, uparłam się, że koniecznie wybiorę produkt z jednej z nich. Już miałam iść do kasy, gdy zaczepiła mnie konsultantka. Z ciekawości poprosiłam ją o polecenie jakiegoś produktu. Po kilku pytaniach, pani wskazała mi właśnie Eucerin Q10. Raz się żyje, pomyślałam, gdy odkładałam wcześniej wybrany produkt i po chwili pędziłam zapłacić za ten.
Krem mieści się w tubie z grubego, mało giętkiego plastiku. Opakowanie nie przepuszcza światła, dlatego nawet pod lampę nie widać, ile kosmetyku zostało.
Eucerin utwierdził mnie w przekonaniu, że nazwanie przez Tołpę tego mleczka (KLIK) kremem odżywczym to jakaś kpina. Q10 to zdecydowanie cięższy kaliber (jest też bardziej konkretny niż AA Eco). Wyraźnie bardziej skoncentrowana formuła dobrze wróżyła. Krem pozostawia na skórze delikatną warstwę, powiedzmy "pielęgnacyjną" - nie widać jej, ale czuć pod palcami. Nawet po kilku godzinach od aplikacji czuć, że coś było nakładane. Ta warstewka współgra z makijażem, nie roluje się, nie powoduje skrócenia trwałości korektora.
Działanie pozytywnie mnie zaskoczyło. Okolice pod oczami nie wyglądały u mnie za ciekawie. Skóra pod oczami była sucha, zmarszczki bardzo widoczne, a do tego wszystkiego miałam cienie. Po przygodzie z tym kremem mogę o tym pisać w czasie przeszłym. Skóra wygląda teraz dużo lepiej, jest gładka, miękka, taka bardziej... mięsista? Linie pod oczami są też mniej widoczne. Ale najbardziej zaskoczyło mnie to, że ten krem podziałał na moje cienie pod oczami. Pewnego dnia zorientowałam się, że choć jestem niewyspana jak zwykle, to potrzebuję dużo mniejszej ilości korektora niż wcześniej. Plamy pod oczami i powieki w brunatnym odcieniu straciły na intensywności. Tak, to jest to!
Myślę, że jeszcze wrócę do tego produktu. Działa stopniowo (pierwsze efekty zauważyłam po miesiącu), ale skutecznie. Robi to, czego wymagam w tej chwili wymagam od kremu pod oczy. Minusy? Jeden - cena. Na szczęście coraz częściej trafiają się znaczne promocje na dermokosmetyki.
Skład: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Dicaprylyl Ether, Behenyl Alcohol, Butylene Glycol, Stearyl Alcohol, Butyl Methoxydibenzomathane, Glyceryl Stearate Citrate, Methylpropanediol, Phenylbenzimidazole Sufonic Acid, Ubiquinone, Bio-sacharide Gum-1, Sodium Carbomer, Trisodium EDTA, 1,2 Hexandiol, Phenoxyethanol, Ethylparaben, Methylparaben.
Cena: ok. 60 zł/15 ml
Dostępność: Super-Pharm, apteki
Ocena: 4,5-5/5