The Balm to marka, która w ostatnich latach zyskała rzesze wiernych fanów. Dziewczyny zakochały się w ich produktach, na co duży wpływ miała nie tylko prawie legendarna jakość tych kosmetyków, ale urocza otoczka wokół nich. Wesołe nazwy i pomysłowe opakowania okazały się świetnym wabikiem. Jednakże nie wszystko złoto, co się świeci. Detale potrafią skutecznie przyciągnąć, ale nie powinny przesłaniać tego, co najistotniejsze, czyli samego kosmetyku.
Ciekawym zabiegiem było zaserwowanie przez producenta obietnic, które miał za zadanie spełniać produkt, w formie obrazków, nasuwających na myśl film: "Endless Drama: Vince Volume, Donnie Dark-Coat, Thomas Thick, Lance Long-Lash". Niestety, właściwie tylko "dramat" się zgadza i to bynajmniej nie chodzi o teatralny efekt na rzęsach.
Styl retro tak namiętnie wykorzystywany przez markę do ozdabiania opakowań, tym razem zajrzał także do środka kosmetyku. Tusz ma najprostszą na świecie, klasyczną włochatą szczoteczkę średniej wielkości. Ameryki tym nie odkryli. Mówi się, że na sukces tuszu składa się w dużej mierze jego szczoteczka. Nie przepadam za włochaczami, dlatego nie polubiłam się szczególnie także i z tym aplikatorem. Nie sprawił mi jednak takich problemów jak szczoty-giganty Rimmel Scandaleyes, dlatego byłabym w stanie przymknąć oko na niedogodności w stosowaniu, gdyby tylko efekt był satysfakcjonujący.
![]() |
Po lewej: The Balm Cheater! mascara Po prawej: Catrice Waterproof Top Coat |
Tusz praktycznie od samego otwarcia miał konsystencję odpowiednią do malowania. Nie był suchy, ale też nie bardzo mokry. Nie odbijał się i nie sklejał rzęs. Nie zauważyłam, żeby się osypywał czy kruszył. Jak zaczął, tak skończył. Nie jest to tusz wodoodporny, nie stawia oporu podczas zmywania.
Maskara dostępna jest w jednym, standardowym, czarnym kolorze. Odcień jest dość intensywny, ponadto nie blaknie i nie szarzeje w ciągu dnia.
Co możemy osiągnąć przy pomocy tego tuszu? Dziurę w portfelu. Choć ja akurat ten tusz wygrałam, to nie chcę sobie wyobrażać, jak czuły się osoby, które go kupiły. 55 zł piechotą nie chodzi - za taką kwotę można kupić tusze L'oreal, Bourjois i Max Factor, które zbierają dobre recenzje. Za 55 zł można przytargać do domu kilka niezłych tanich tuszy. Albo, wreszcie, za 55 zł można mieć kosmetyk, przy którym tak lubiane przeze mnie delikatne podkreślenie rzęs, idealne na co dzień to wręcz efekt przerysowany. Cheater, poza lekkim poczernieniem rzęs i może delikatnym wydłużeniem, nie robi niczego. Dowód? Proszę bardzo.
Przy całej sympatii do The Balm stwierdzam kategorycznie, że ten produkt im się wyjątkowo nie udał. Rzęsy wyglądają lepiej po tuszu za 10 zł. Skoro dla mnie, osoby, która lubi oszczędnie podkreślać rzęsy, jest to rezultat marny, to miłośniczki gęstych firan chyba spadną z krzesła.
Skład: Aqua, Polybutene, Acrylates Copolymer, VP/Hexadecene Copolymer, Stearic Acid, Nylon-12, Cera Carnauba, Paraffin, Silica, Isostearyl Isostearate, Triethanolamine, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, Panthenol, Caprylyl Glycol, Ethylhexylglycerin, Hexylene Glycol, Iron Oxides (CI 77499).
Cena: ok. 55 zł/5,7 g
Ocena: 1,5-2/5