Skarpetki złuszczające to jeden z najczęściej przewijających się kosmetyków w zeszłym roku. Zalały blogi, opanowały Youtube i spowodowały, że niejednej kosmetykoholiczce zaświeciły się oczy. Mina rzedła, gdy docierała informacja o cenie. Marki, które rozreklamowały się w internecie, za parę skarpetek wołały 100 zł. Sprytniejsze i bardziej obcykane szukały tego typu produktów na ebay - z powodzeniem zamawiały skarpetki za 20-30 zł. Minus? Oczywiście dość długi czas oczekiwania. Na szczęście są sklepy, które uważnie śledzą trendy i starają się wprowadzać ciekawe produkty na swoje półki. Chyba najbardziej postępową wśród sieciówek jest drogeria Hebe - to tutaj dostaniemy szampony Batiste, maski Kallos, szczotki Tangle Teezer. I to właśnie oni, jako pierwsi, dali szansę skarpetkom złuszczającym. To była chyba dobra decyzja, skoro prawie zawsze zostaje po nich tylko puste miejsce na półce.
Jeżeli będziecie polowały w Hebe, w Biedronce (albo na ebay) na te skarpetki, to zwróćcie uwagę na znaczek przy tej stopie na opakowaniu, podana jest tam wielkość. Dostępne są dwa rozmiary - regular (dla stóp krótszych niż 27 cm) i large (powyżej 27 cm).
Skarpetki znajdują się w saszetce, która przypomina opakowania maseczek. Bałam się rozcięcia tej folii, bo wydawało mi się, że mi coś wyleci i będzie po skarpetkach. Te, na szczęście, są zabezpieczone. Żeby władować do tych woreczków stopę, trzeba je przeciąć (wzdłuż linii, żadna filozofia).
Skarpetki wykonane są z takiego celofanu, w którym znajduje się nasączona "chusteczka", tak waląca alkoholem, że od samego wąchania człowiekowi zwiększają się promile we krwi. Ponieważ dostępne są tylko dwa rozmiary, skarpetki nie będą idealnie przylegały do każdej stopy. Dlatego warto na woreczki nałożyć jeszcze zwyczajne skarpetki, które sprawią, że produkt będzie lepiej przylegał.
Cały zabieg powinien trwać od godziny do 90 minut. Ja skarpetki trzymałam trochę dłużej, bo zagapiłam się w telewizor. Po zdjęciu woreczków skóra robi wrażenie idealnie napiętej i gładkiej. Wyjątkiem są zrogowacenia, które z kolei stają się bardziej "ostre".
Producent wskazuje, że skóra powinna zacząć schodzić między 4 a 7 dniem od zabiegu. W moim przypadku dokładnie 4 dnia zaczęła się łuszczyć skóra na dużym palcu oraz na śródstopiu. Piątego dnia obszar łuszczenia się powiększyć i objął pozostałe palce. Szósty dzień przywitał mnie oskubanymi piętami, które systematycznie zaczęły się sypać z dnia na dzień. Około 8 dnia zaczęło się coś dziać na wierzchu stopy.
![]() |
Przed zabiegiem, lewa stopa - specjalnie hodowałam te zrogowacenia |
![]() |
Po tygodniu (lewa stopa) |
![]() |
Dzień 9. Wierzch prawej stopy - widać też część spodu, skóra nie schodziła równomiernie na obu stopach |
![]() |
Po zabiegu, dzień 16 |
Z jednej strony jestem nawet zadowolona, ale z drugiej zastanawiam się, czy ten eksperyment to gra warta świeczki. Konieczność użerania się z tym przez dwa tygodnie, złażąca skóra, która zostaje w butach i mało estetyczne widoki mogą skutecznie zniechęcić. Czy efekty wynagradzają niedogodności? Trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
Miałyście do czynienia ze skarpetkami złuszczającymi? Jakich marek? Uważacie, że efekt warty jest takiego zachodu?
Skład: Alcohol, Aqua, Propylene Glycol, Lactic Acid, Isopropyl Alcohol, Urea, Glycolic Acid, Betaine, Anthemis Nobilis Flower Extract, Citrus Medica Limonum Fruit Extract, Carica Papaya Fruit Extract, Pyrus Malus Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis Fruit Extract, Triclosan, Salicylic Acid, Menthol, PEG-60Hydrogenated Castor Oil, Disodium EDTA, Parfum.
Cena: ok. 20 zł/para
Dostępność: drogerie Hebe, Biedronka (oferta kosmetyczna od 10 lipca, 13,99 zł)
Ocena: 3,5-4/5