Na temat tego, jak ciężkie jest życie blogera, niedługo powstaną rozprawy naukowe. Jednak nawet dziecko wie, że tekst się sam nie napisze, a zdjęcia się same nie zrobią. Nie ma lekko :D... Ostatnio Jamapi wypowiedziała się na temat tego, co lubi, a za czym nie przepada przy okazji blogowania (KLIK). Po przeczytaniu jej notki, zaczęłam zastanawiać się, czy mnie też coś uwiera. Już miałam napisać, że właściwie nie, nic nie doprowadza mnie do szału, ale wtedy mój wzrok padł na "artystyczny nieład" vel. bajzel na biurku i kątem oka wychwyciłam kawałek żółtego opakowania... Daję słowo, żółtko posyłało mi szeroki, słoneczny uśmiech. Wyjątkowo złośliwy. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że naprawdę czegoś szczerze nie znoszę - robienia zdjęć efektu tuszu do rzęs. Maskary są mi wyjątkowo nieżyczliwe. Mogę tysiąc razy malować rzęsy i milion razy je fotografować, a za każdym razem jest to samo. Płacz i zgrzytanie zębami :). Cóż, może odkryję w sobie jakiś inny talent, zabawy z rzęsami nie będą moim powołaniem.
Pomimo braku umiejętności machania szczotką, tuszy ci u mnie dostatek. "Winę" w tym zakresie ponosi Rimmel, który lubi przysyłać swoje nowe wytwory. Jak dotąd uczucia w stosunku do maskar tej marki były raczej dość chłodnawe. Czy Lash Accelerator to w jakikolwiek sposób zmienił?
Tradycyjnie zacznę od opakowania. Rimmel ostatnimi czasy stawia na wręcz odblaskową szatę graficzną tuszy - Scandaleyes znajduje się w zielonej butelce, Scandaleyes Rockin' Curves w czerwonej, a Lash Accelerator jest żółciutki. Niby pierdoła, ale jakoś te wyraziste kolory bardziej rzucają się w oczy i łatwiej znaleźć takiego gagatka. Ale mniejsza z tym.
Kluczem w przypadku maskary jest jej aplikator. Lash Accelerator zapunktował na wstępie, ponieważ ma silikonową szczoteczkę, która całkiem nieźle rozdziela rzęsy (gdy tusz jest świeży; pod koniec używania to święty Boże nie pomoże :D). Początkowo wydawało mi się, że szczoteczka jest jakaś taka duża. Porównałam ją jednak z innymi i nie różnią się znacząco długością. Może wydała mi się większa niż jest, dlatego że jest dość "łysa" - w porównaniu z niektórymi wygląda biednie, ot, taki chudy patyk z krótkimi wypustkami. Pomimo tego, że szczoteczka nie wyróżnia się znacząco rozmiarem, to jednak operuje się nią jakoś gorzej. Mam wrażenie, że jest taka nieporęczna i ciężko dotrzeć nią w wewnętrzny i zewnętrzny kącik oka bez umazania się tuszem.
Nie sądziłam, że uda mi się cokolwiek wykrzesać z tego tuszu. Raz, że tusze Rimmela mnie nie do końca przekonywały, a dwa - nie oczarował mnie ten aplikator. Zostałam mile zaskoczona, ponieważ produkt naprawdę się spisał. Ładnie wydłuża rzęsy, bez robienia z nich pajęczych nóżek. Nawet po dwóch warstwach włoski wyglądają na rozczesane. Tusz nie splata ich w warkocze i nie sprawia, że finalnie mamy trzy kikuty. Jednokrotna aplikacja daje przyjemny, naturalny efekt w postaci lekkiego podkreślenia i wydłużenia. Po dołożeniu kolejnej porcji, maskara jeszcze trochę wydłuża, a dodatkowo pogrubia. Jedna warstwa zupełnie wystarczała mi na co dzień, dwie dawały lepszy efekt, ale włoski zahaczały mi o okulary :D.
Uważam, że Lash Accelerator to wyjątkowo udane dziecko Rimmela. Efekt mnie zadowala (choć pewnie dla części będzie stanowczo zbyt słaby, jak to zwykle w przypadku tuszy bywa), nie wykluczam, że pomimo niewygodnej szczotki, jeszcze kiedyś zaproszę tego pana na przejażdżkę :).
Cena: ok. 30 zł/10 ml
Dostępność: Natura, Hebe, Rossmann, Super-Pharm, Jasmin, Tesco
Ocena: 4/5
Pomimo braku umiejętności machania szczotką, tuszy ci u mnie dostatek. "Winę" w tym zakresie ponosi Rimmel, który lubi przysyłać swoje nowe wytwory. Jak dotąd uczucia w stosunku do maskar tej marki były raczej dość chłodnawe. Czy Lash Accelerator to w jakikolwiek sposób zmienił?
Tradycyjnie zacznę od opakowania. Rimmel ostatnimi czasy stawia na wręcz odblaskową szatę graficzną tuszy - Scandaleyes znajduje się w zielonej butelce, Scandaleyes Rockin' Curves w czerwonej, a Lash Accelerator jest żółciutki. Niby pierdoła, ale jakoś te wyraziste kolory bardziej rzucają się w oczy i łatwiej znaleźć takiego gagatka. Ale mniejsza z tym.
Kluczem w przypadku maskary jest jej aplikator. Lash Accelerator zapunktował na wstępie, ponieważ ma silikonową szczoteczkę, która całkiem nieźle rozdziela rzęsy (gdy tusz jest świeży; pod koniec używania to święty Boże nie pomoże :D). Początkowo wydawało mi się, że szczoteczka jest jakaś taka duża. Porównałam ją jednak z innymi i nie różnią się znacząco długością. Może wydała mi się większa niż jest, dlatego że jest dość "łysa" - w porównaniu z niektórymi wygląda biednie, ot, taki chudy patyk z krótkimi wypustkami. Pomimo tego, że szczoteczka nie wyróżnia się znacząco rozmiarem, to jednak operuje się nią jakoś gorzej. Mam wrażenie, że jest taka nieporęczna i ciężko dotrzeć nią w wewnętrzny i zewnętrzny kącik oka bez umazania się tuszem.
Nie sądziłam, że uda mi się cokolwiek wykrzesać z tego tuszu. Raz, że tusze Rimmela mnie nie do końca przekonywały, a dwa - nie oczarował mnie ten aplikator. Zostałam mile zaskoczona, ponieważ produkt naprawdę się spisał. Ładnie wydłuża rzęsy, bez robienia z nich pajęczych nóżek. Nawet po dwóch warstwach włoski wyglądają na rozczesane. Tusz nie splata ich w warkocze i nie sprawia, że finalnie mamy trzy kikuty. Jednokrotna aplikacja daje przyjemny, naturalny efekt w postaci lekkiego podkreślenia i wydłużenia. Po dołożeniu kolejnej porcji, maskara jeszcze trochę wydłuża, a dodatkowo pogrubia. Jedna warstwa zupełnie wystarczała mi na co dzień, dwie dawały lepszy efekt, ale włoski zahaczały mi o okulary :D.
![]() |
Zadanie domowe: policz rzęsy :D:D |
Uważam, że Lash Accelerator to wyjątkowo udane dziecko Rimmela. Efekt mnie zadowala (choć pewnie dla części będzie stanowczo zbyt słaby, jak to zwykle w przypadku tuszy bywa), nie wykluczam, że pomimo niewygodnej szczotki, jeszcze kiedyś zaproszę tego pana na przejażdżkę :).
Cena: ok. 30 zł/10 ml
Dostępność: Natura, Hebe, Rossmann, Super-Pharm, Jasmin, Tesco
Ocena: 4/5