Zawsze po cichu dziwiłam się starszym, którzy często snuli wspomnienia przy każdej możliwej okazji. "Za czasów mojej młodości...", "gdy byłem mały...", "20 lat temu było inaczej..." - każda okazja była dobra do tego, żeby cofnąć się myślami w czasie. Chyba się starzeję, bo ostatnio też często wracam do tego, co był i z rozrzewnieniem wspominam minione radosne chwile. Czasem obrazy pojawiają się w mojej głowie ot, tak sobie, innym razem wracają z jakiegoś konkretnego powodu np. zapachu albo smaku. Dzięki balsamowi Balea wróciłam myślami do czasów dzieciństwa, gdy z niecierpliwością czekałam na powrót mojej cioci z zakupów w Czechach. Dla każdego przywoziła coś miłego - rodzice dostawali piwo i masło czosnkowe, a dzieciaki nieśmiertelne Lentilky. Dodatkowo zawsze pojawiało się coś, co cieszyło wszystkich, niezależnie od wieku i preferencji - pistacje z ogromnego worka wyłuskiwała cała rodzina.
Nawet nie ośmielałam się marzyć o produktach z aromatem ulubionego orzecha (ulubiony, bo to jedyny, który jem chętnie). Gdzieś tam mi mignęły w recenzji jednej dziewczyny pistacjowe perfumy oraz masło do ciała. Mogłam jednak tylko do nich powzdychać. Gdy w czasie małej wycieczki trafiłam do drogerii DM i zobaczyłam na półce ten balsam, nie wahałam się ani chwili. Niemal od razu po zakupie wzięłam go "w obroty".
Kosmetyk zamknięty jest w tubie z cienkiego, ale wytrzymałego plastiku. Opakowanie "pracuje", jest dość elastyczne i łatwo wydobyć z niego produkt.
Pistacjowy balsam to właściwie mleczko. Jego konsystencja jest zdradliwie rzadka i łatwo przesadzić z ilością. Co za dużo to nie zdrowo - jeżeli zaaplikujemy go za dużo, to tworzą się białe mazy. Z pozoru niewinne mleczko nie jest tak lekkie jak się wydaje - zostawia na ciele tłustawą warstewkę, która dość wolno się wchłania - na łydkach jest to średnio 20 minut.
Co z działaniem? Jest nieźle, ale nie idealnie. Balsam nawilża, ale nie daje uczucia takiej dogłębnej pielęgnacji skóry. Radzi sobie z suchymi partiami ciała, ale nie "naprawia" całkowicie. Powiedziałabym raczej, że to raczej produkt do codziennej, systematycznej pielęgnacji niż cudotwórca w tubce. Tym, czym ten balsam mnie zaskoczył, to niesamowita gładkość, którą nadaje.
Na koniec zostawiłam zapach, który odrobinkę rozczarował, ale tylko troszeczkę. Aromat pistacji jest dość delikatny, przypomina mi trochę orzechowe masło Isany (tylko nie jest aż tak mocno mleczny). Nie jest to czysty zapach tego orzecha, to raczej taki pistacjowy krem. Przyjemny, ale jak dla mnie jest za mało "cukru w cukrze". Plusem jest trwałość tego zapachu, na skórze wyczuwalny jest bardzo długo - nawet 4 godziny.
Balea stworzyła smakowicie pachnący balsam, o niezłych właściwościach. Jest miło, ale temu kosmetykowi brak "pazura", dzięki któremu zapadłby w pamięci na dłużej i wzbudził chęć robienia zapasów.
Skład: Aqua, Ethylhexyl Stearate, Helianthus Annuus Hybrid Oil, Isopropyl Palmitate, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Vitis Vinifera Seed Oil, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Carbomer, Tocopheryl Acetate, Allantoin, Potassium Sorbate, Parfum. Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Sodium Hydroxide, Limonene, Linalool.
Cena: 1,75 euro/200 ml (11 zł)
Dostępność: drogerie DM, Kokardi,
Ocena: 4/5
Cena: 1,75 euro/200 ml (11 zł)
Dostępność: drogerie DM, Kokardi,
Ocena: 4/5