Quantcast
Channel: Czasami kosmetycznie
Viewing all articles
Browse latest Browse all 404

Kochliwa czy stała w uczuciach? Ulubieńcy ostatnich miesięcy

$
0
0
W początkach każdego nowego miesiąca zazwyczaj, jak grzyby po deszczu, pojawiają się notki, w których królują poprzecinane tubki i puste butelki (po kosmetykach, oczywiście :)), a także posty z pieśniami pochwalnymi odnoszącymi się do ukochanych w ostatnim czasie kosmetyków. O ile ten pierwszy rodzaj wpisów pojawia się na moim blogu co miesiąc, tak w kwestii prezentowania ulubieńców jestem raczej na szarym końcu.

Maruda to męczący człowiek dla otoczenia. Okazuje się jednak, że wiecznie narzekający na wszystko i wszystkich człowiek może zanudzić samego siebie :D. Jestem marudą. Cały czas coś mi nie pasuje. Zawsze znajdę dziurę w całym. Rzadko coś mnie zachwyca. Z naciskiem na "rzadko". Dlatego pisanie notek wiecznie o tym samym, albo pokazywanie jednego nowego ulubieńca, jakoś nie bardzo mnie przekonuje. Zazdroszczę dziewczynom, które co miesiąc potrafią odnaleźć coraz to nowe kosmetyczne perełki. 

Na poniżej zaprezentowane zestawy składają się głównie kosmetyki, z którymi przyjaźnię się od dłuższego czasu. Nowości, które zawróciły mi w głowie są zaledwie dwie :).


Kilka miesięcy temu przez blogosferę przetoczyła się fala notek, w których dziewczyny zachwalały krem BB z Bell. Do liter BB na drogeryjnych półkach mam raczej obojętny stosunek - dwie magiczne literki nie sprawią, że zaślepiona rzucę się w pogoni za kremami BB, balsamami BB, lakierami BB... Może skusiłabym się na podpaski BB albo papier toaletowy BB :D. Krem z Bell nie przypomina azjatyckich BB - myślę, że ta wzmianka jest zbędna, bo żaden drogeryjny bywalec nie ma z nimi nic wspólnego. Ale trafiła się producentom gratka na opchnięcie zapomnianych kremów tonujących - toż to przecież supernowość, rewolucja! BB z Bell kremem tonującym nie jest. To lekki fluid do twarzy, który nieźle kryje rozszerzone pory i całkiem ładnie matowi cerę. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że to jeden z najlepszych podkładów, jaki używałam. Pełna recenzja na pewno się pojawi.

Po traumatycznych miesiącach z okropnym pudrem z Jadwigi, postanowiłam kupić produkt, którym mogłabym się zaklajstrować "na mieście". Puder Synergen był bezpiecznym wyborem, ponieważ miałam do czynienia z tym kosmetykiem i byłam z jego działania zadowolona. Teoretycznie więc wiedziałam w co się pakuję. Powrót do Synergen nie był jednak tak kolorowy, jak się tego spodziewałam. Po pierwsze, początkowo słabo radził sobie z matowieniem, a po drugie śmierdział zdechłą rybą. Na szczęście okazało się, że po starciu wierzchniej warstwy poprawiło się jego działanie, a zapach zaczął kojarzyć się z pudrem, a nie sklepem rybnym. Nawet lubię ten dołączony do niego puszek - dzięki niemu uzyskuję samym pudrem niezłe krycie.

Jeżeli chodzi o róże to jestem wyjątkowo stała w uczuciach. Ubzdurałam sobie, że najlepiej wyglądam w zgaszonych różowych odcieniach i takich produktów trzymam się kurczowo. Róż Natural Collection  w odcieniu Rosey Glow to zdecydowanie mój kolorystyczny typ, który  dodatku cechuje się świetną trwałością.

Lubię kosmetyki, które długo utrzymują się na ustach. Mazidła do ust są u mnie wystawiane na ciężką próbę. Nie jestem manekinem, ani posągiem, cały czas coś gadam albo jem - koparka się nie zamyka :D. Nie wierzyłam, że jakikolwiek produkt zostanie na moich wargach przez 5 godzin. L'oreal Shine Caressew odcieniu 101 Lolita pokazał mi, że on trzyma się twardo.

Jakiś czas temu udało mi się wyhodować paznokcie znośnej długości i przez pewien czas ich nie łamać. Sukces! Malowałam je więc często, równie chętnie sięgając po nieśmiertelne lakiery mleczne do frencha, jak i kolorowe buteleczki. Sally Hansen Complete Manicure Green Tea i Golden Rose Rich Color nr 38 urzekły mnie swoimi optymistycznymi kolorami.

Nie przepadałam za malowaniem paznokci nie tylko z powodu krótkich łopatek. Moim problemem były paskudne skórki. Twarde i wiecznie suche nie pozwalały się ładnie usunąć. Dziewczyny poleciły mi preparat do usuwania skórek z Sally Hansen, który dał moim skórkom nauczkę :).


To, że w ulubieńcach znaleźli się olejek dla mam Babydream i krem Baikal Herbals Nocny Detox, nie powinno nikogo dziwić. Niejednokrotnie wspominałam, że oba produkty uwielbiam. Recenzja kremu Baikal jest w trakcie tworzenia.

Dwie nowości, które przyprawiły mnie o szybsze bicie serca, to szampon Balea Jeden Tag Blaubeere oraz Tołpa Dermo Body Cellilite Ekspresowe serum antycellulitowe 14 dni.

Po pierwszym użyciu tego szamponu, wiedziałam, że to będzie miłość. Balea jest przyjemnie delikatna dla mojej skóry głowy, a przy tym pięknie pachnie. Poużywam jeszcze trochę i skrobnę więcej - to edycja limitowana, więc trzeba po nią biec :D.

Dość sceptycznie podchodzę do kosmetyków, które chcą mi wymodelować sylwetkę, naciągnąć brzuch na szyję, wyprasować uda, zrobić z rozmiaru 46 36 w dwa tygodnie. Jak czytałam informacje na opakowaniu serum, jakieś tam ultradźwięki i inne bajery, to miałam ubaw. Mniej było mi do śmiechu, gdy okazało się, że moje uda, które były w koleiny godne polskich dróg, zaczynają wyglądać jakby lepiej :D. Pobiegłam po kolejne opakowanie. Mam jednak obawy odnośnie skuteczności nowego nabytku. Czy coś tak AŻ tak rzadkiego może być równie skuteczne jak swój ODROBINĘ gęstszy ulubieniec?


A wy jesteście stałe w uczuciach? Jeżeli miałyście któryś z tych kosmetyków, to podzielcie się opinią :). Ciekawa jestem też waszych ulubieńców.

Viewing all articles
Browse latest Browse all 404